Pni Stormie okazała się cudowną kobietą. Wcale nie zadawała jakiś głupich pytań, jak to wcześniej powiedział Ross. Cieszyła się, że mnie zaprosili. W końcu nadszedł czas na pytania o moim kalectwie.
-Laura? A ty nie widzisz od urodzenia?-spytała pani Stormie.
-Straciłam wzrok jak miałam 7 lat-powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Jejku! Musi ci być strasznie ciężko!-krzyknęła z litością. Nienawidzę litości wobec mojej osoby. Czuję się jak kaleka!
-Nie jest tak ciężko. Jakoś sobie radzę-powiedziałam.
-Mieszkasz sama?-spytał tym razem łagodnym głosem pan Mark.
-Tak. Moja siostra na moją prośbę przeprowadziła się niedawno.
-Na twoją prośbę?-spytał ze zdziwieniem pan Mark.
-Tak. Chciałam się usamodzielnić i sprawdzić czy sama dam sobie radę.
-Ile twoja siostra ma lat?-spytała pani Stormie. Słyszałam jak Ross wzdycha. Chyba nie podobał się mu mój ,,wywiad" z jego rodzicami.
-W tym roku skończyła 36.
-36! A ty 18? Jak sobie radzisz?-spytała z lekkim szokiem pani Stormie.
-Mam dom, w którym mieszkam od dziecka, więc znam każdy szczegół na pamięć, co w moim przypadku jest wielkim ułatwieniem. Mam pracę...-nie dane mi było dokończyć, bo pani Stormie mi przeszkodziła.
-Masz pracę? Gdzie?-to kaleków już nigdzie nie przyjmują? Pytałam sama siebie.
-Będę zajmowała się indywidualnym pozyskiwaniem klientów dla firm ubezpieczeniowych.
-Od kiedy?-spytał tym razem pan Mark.
-Od następnego tygodnia. Już w poniedziałek.
-Czyli to za trzy dni-powiedział jakby do siebie.
-Widzisz Ross! Jaka zaradna! Jaka urocza i inteligentna! Taką synową to ja bym chciała mieć!-krzyknęła z euforią pani Stormie. Zaśmiałam się lekko.
-Mamo!-krzyknął speszony Ross. Był zakłopotany całą tą sytuacją. A ja się cieszyłam, że Pani Stormie i pan Mark nie oceniają pochopnie i z góry ludzi i traktują normalnie moje kalectwo. Też jestem człowiekiem takim jak oni, tylko, że moje życie nie jest barwne i kolorowe, ale czarne i tylko czarne. Niestety...
-To teraz pora na deser!-krzyknęła po chwili pani Stormie. Słyszałam jak ze stołu zbiera brudne talerze i gdzieś je zanosi. Gdybym mieszkała w tym domu lub byłabym niemową zapewne bym jej pomogła. Ale niestety nie widzę, więc nawet nie znam drogi do jej kuchni...
-Co na deser?-spytałam Rossa, który siedział obok mnie.
-Niespodzianka-powiedział tajemniczo-Jesteś na coś uczulona?-spytał po chwili.
-Nie. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
-To dobrze.
-Podano do stołu!-krzyknęła z euforią pani Stormie i słychać było tylko jak talerze posuwają się w naszym kierunku. Czyli deser jest gdzieś koło mnie.
Ross podał mi coś do ręki. Dotknęłam to opuszkami palców. Okazał się być to widelczyk. Drugą ręką pomógł mi znaleźć gdzie mniej-więcej znajduje się talerzyk z jakimś deserem.
-Spójrz Mark-szepnęła pani Stormie swojego męża myśląc, że nie słyszymy-Jak oni słodko razem wyglądają! A znają się dopiero kilka dni-powiedziała z radością na co się zaśmiałam. Po chwili widelczyk zatopiłam w deserze i skierowałam go do ust.
-Jakie to pyszne! Co to?-spytałam po chwili. Byłam zachwycona tym deserem. Nigdy nie jadłam czegoś takiego. Deser puszysty z biszkoptami i nutką alkoholu. Wyczuwalne było również kakao.
-To tiramisu-powiedziała dumnie pani Stormie. Nie pysznie jak niektórzy kojarzą sobie te słowo, ale dumnie w sense, że była szczęśliwa z mojej opinii. Ci ludzie są tacy mili! Ciekawe jaka byłaby moja mama... Jak na złość właśnie pan Mark zaczął o nią pytać:
-A co z twoimi rodzicami?
-Nie żyją-powiedziałam smutno.
-Tak mi przykro! Nie wiedzieliśmy!-krzyknęła natychmiastowo ze skruchą pani Stormie.
-Spokojnie. Nic się nie stało-odpowiedziałam ze stoickim spokojem. Fakt faktem chciałam ich zawsze mieć, wiedzieć jacy byli, jak wglądali... Chciałam zawsze mieć mamę i tatę, ale nie jest to już możliwe. Niestety...
-A mogę wiedzieć od kiedy?-spytała pani Stormie z troską.
-Mama zmarła przy porodzie, a tata trzy miesiące później...
-Zmarł 3 miesiące później? A wiadomo czemu?
-Serce mu pękło-powiedziałam smutno.
-Jejku! Tak mi przykro skarbie! Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale ty nigdy nie miałaś rodziców, a słuchając tego co mówisz musieli się strasznie kochać, że twój tata zmarł 3 miesiące później. Dlatego jak chcesz możesz nas nazywać swoimi rodzicami-powiedziała pani Stormie z troską.
-Naprawdę nie trzeba!-krzyknęłam prawie natychmiastowo.
-Ale jak będziesz chciała to możesz nas tak nazywać-powiedziała i bardzo życzliwie. Chyba nawet się uśmiechnęła. Kochana pani Stormie. Dokładnie jak pani Thouse!
***
Witam was! Postanowiłam NIE ZAWIESZAĆ bloga przez jedno wredne stworzenie, które wzięło mnie szantażem, abym nie zawieszała bloga (tak Patata! O ciebie chodzi XD). Tak więc możecie podziękować temu stworzeniu, jak już wspomniałam to Patataciątko. Nie wiem czy wiecie, ale dziś mija miesiąc od czasu, kiedy założyłam tego bloga:) Proszę o komentarze, dzięki którym mnie motywujecie!