czwartek, 31 lipca 2014

One Shot - ,,Tajemnica"

W Los Angeles mieszkała pewna dziewczyna, która nazywała się Laura Marano. Żyła u boku bogatego Davida, który niestety był gangsterem. Mimo to, nie popadał w bójki, nie ćpał, nie palił i nie pił. To znaczy nie upijał się... Wszystko to dzięki temu, że Laura zmieniła jego życie. Dziewczyna sama mu je zawdzięczała. Gdyby nie on... Ona... No cóż... Dziewczynie zawsze ciężko było o tym mówić. W każdym bądź razie mieszkała jakieś 3 ulice od swojego chłopaka. Oboje uznali za nieetyczne mieszkanie razem, będąc tylko w związku partnerskim.
Laura przychodziła jednak do swojego chłopaka codziennie i gotowała mu obiady, gdy on kończył swoją pracę. Na czym polegała jego praca? Tego Laura sama do końca nie wiedziała... Nie wiedziała też z jakim człowiekiem się związała. Zawsze uważała, że on po prostu idzie ze swoją bandą i ma jakieś tajemnicze sprawy. Wiedziała, a raczej była pewna, że David nigdy nikogo nie zabił. Oczywiście tak było.
Pewnego jesiennego wieczoru Laura wracała od przyjaciółki. Jak zwykle plotkowały sobie troszkę. Dziewczyna nazywała się Maia. Maia Mitchell. Ona również była bogata. Ale odbiegam od tematu. Laura wracała ciemną uliczką, która była jedynym skrótem do jej mieszkania. Usłyszała jakieś krzyki, hałasy... Podeszła więc bliżej. Nie mogła uwierzyć własnym oczom na to, co zobaczyła. Jej chłopak stał na przeciwko zakrwawionego chłopaka. Chłopak mógł być w ich wieku czyli miał około 19 - lat. Miał rozcięty łuk brwiowy i podbite oko. Żeby było lepiej wataha Davida biła tego człowieka, a on nic z tego sobie nie robił.
-Co tu się dzieję?!-krzyknęła Laura i podeszła bliżej chłopaków, którzy natychmiastowo zwrócili oczy ku niej.
-Coraz niebezpieczniej...-rzekł Josh - jeden z watahy.
-Pytam się. Rozum wam odebrało? A może mowę?-spytała bardziej poirytowana.
-Kochanie, to nie tak-zaczął się tłumaczyć David.
-A jak?!-spytała wściekła.
-To inna sytuacja... Zaraz ci wytłumaczę-powiedział ze spokojem. Tak... David życie by za nią oddał. Zrobił by dla niej wszystko. Tak bardzo ją kochał, że nie wyobrażał sobie, że mogłaby jej stać się krzywda. Kiedy miała nawet delikatne otarcie na kolanie, bo spadła z roweru, David skakał nad nią jakby była co najmniej kaleką.
-Pantofel-zaśmiał się Jo - kolejny z watahy. Laura bez wahania i bez obaw podeszła do niego i walnęła mu w twarz. Za to David piorunował go wzrokiem. Laura podeszła do poobijanego chłopaka.
-Co się stało?-spytała z troską.
-Szedłem sobie chodnikiem, a oni zaciągnęli mnie tu i zaczęli krzyczeć, bym oddawał im jakieś pieniądze. Powiedziałem im, że chyba mnie z kimś pomylili, ale oni zaczęli mnie nazywać jakoś tak... Rocky? Chyba tak. Ale ja jestem Nick. Nie znam żadnego Rockiego.
-Godzilli bardziej się boi niż nas-powiedział John - ostatni z watahy. Laura również go spoliczkowała.
-A więc Nick... Gdzie mieszkasz?
-Niedaleko.
-Możesz iść spokojnie do domu. Mam nadzieję, że ktoś ci opatrzy rany. Chętnie bym się tobą zajęła, ale mam duże dzieci do wychowania-wskazała palcem na grupę z tyłu-I do porozmawiania z jednym szczególnie-tym razem spiorunowała wzrokiem swojego chłopaka.
Natomiast Nick wahał się czy pójść czy nie. Bał się, że zaraz go zaatakują. Laura widząc wahanie chłopaka oraz strach w jego oczach powiedziała:
-Możesz iść spokojnie. Już ja dopilnuję by ci nic nie zrobili. Ty-wskazała na Davida-do domu, a wy-tym razem na jego watahę-wara dotknąć kogokolwiek, bo nie chcecie znać gniewu Laury.
-A ty kochanie?-spytał David.
-Ja odprowadzę Davida, by nic mu się nie stało.
-Nie możesz! Zabraniam ci! Jak ci się coś stanie? Jak ten gościu ci coś zrobi?
-Będzie miał gorszy ślad od nich-pokazała palcem na Jo i Johna. Rzeczywiście. Ślad to oni mieli niezły... Josh się zaśmiał.
-Ty też chcesz do nich dołączyć?-spytała go Laura. Podniósł ręce w geście obrony.
-I tak trzymaj-powiedział z tryumfem i odeszła od ,,gangu" odprowadzając Nicka.
Kiedy go odprowadziła znów musiała iść tamtą uliczką. Westchnęła. Szła sobie rozmawiając przez telefon z Maią.
-Tak ci powiedział?-Maia nie dowierzała na całą sytuację.
-No! Naprawdę był przestraszony. I go wzięli za jakiegoś Rockiego.
-A ładny był?
-Normalny. Takie dłuższe brąz włosy i takiego samego koloru oczy. Dość wysoki.
-Rozmawiałaś z nim później?
-Nie. Jak wracaliśmy słowem się nie odezwał. A nie czekaj! Powiedział: ,,dziękuję".
-Musisz mi pokazać gdzie mieszka.
-A co? Samotna singielka szuka chłopaka?
-A co? Mam sama utrzymywać taki majątek? Nie zapominaj, że dostałam 20 milionów w spadku.
-Tak, wiem. Dobra, ja nie przeszkadzam o tej porze więcej, więc pa.
-Dopiero 23:00 skarbie. Ale okey. Hejka!-rzuciła Maia i się rozłączyła.
Laura zaczęła pakować telefon do torebki, gdy na kogoś wpadła.
-Przepraszam-rzuciła szybko.
-Nie, to ja przepraszam. Gapa ze mnie-jakiś chłopak z kapturem na głowie pomógł jej wstać. Spod kaptura wystawały blond włosy, a delikatne światło uliczne kierowało się na oczy, których koloru Laura dostrzec nie mogła.
-Jestem Ross, a ty?-spytał chłopak podając jej dłoń.
-A ja powinnam się chyba zbierać-powiedziała nieśmiało. Sama nie wiedziała czemu. W końcu nigdy nie miała takiej sytuacji.
-A mogę chociaż poznać twoje imię?
-Uważam, że nie będzie ci potrzebne skoro widzę cię pierwszy raz w życiu i zapewne ostatni.
-Skąd wiesz, że ostatni?-spytał tajemniczo.
-Muszę już iść-powiedziała i biegiem ruszyła w stronę swojego domu. Ross. To imię cały czas dawało jej o sobie znać. Tylko, że ona nawet nie wie, jak on wygląda. W przeciwieństwie do niego.
<Ranek>
Laura nie odzywała się do swojego chłopaka. Nawet przeszła jej myśl czy z nim nie zerwać. Ale nie. Nie po tym, co dla niej zrobił. Dwa razy. Nagle Laura dostała wiadomość:
,,Skarbie, przepraszam. Za to, że cię okłamałem i za wczoraj. Jeżeli dasz się namówić, to przyjdź dziś do parku. Tego naszego parku. Nie daj się prosić. David"
'Myśli, że jedno przepraszam wszystko załatwi' - pomyślała Laura.
Zastanawiała się, czy dać mu szansę. Postanowiła zrobić to dla niego. Ubrała zwiewną błękitną sukienkę, na to katanę na grubych ramiączkach i czarne szpilki z kolcami. Włosy uczesała w artystyczny nieład i po chwili wyszła do parku. Tego, co co dwa tygodnie chodzi ze swoim chłopakiem.
Na miejscu zobaczyła Davida z jedną niebieską różą w ręku. Siedział na ławce patrząc w dół. Nie dziwne? Człowiek, którego większość ludzi się boi, potrafi być romantykiem z uczuciami, który dla swojej miłości zrobi wszystko.
-Jednak przyszłaś-powiedział z lekkim uśmiechem. Laura westchnęła.
-Nie miało mnie tu być, po tym, co zrobiłeś-powiedziała z wyrzutem.
-Wiem... Przepraszam. To dla ciebie-powiedział i wręczył brunetce różę.
-Wiesz, że jedno ,,przepraszam" nie wystarczy?-spytała go po chwili.
-Wiem kochanie.
-Dlatego musisz mi coś obiecać.
-Co tylko chcesz.
-Jeżeli taka sytuacja się powtórzy z nami koniec, a po drugie - nawet jeżeli ten chłopak jest wam winny pieniądze, macie dać mu spokój.
-Ale skarbie...
-Bez dyskusji!
-Dobrze-powiedział i spojrzał na brunetkę. W jej oczach nie mógł doczytać się złości czy nienawiści. Raczej smutek i zwiedzenie. Zawiodła się na ukochanej osobie. A może nie ukochanej?
-O której wczoraj wróciłaś?-spytał po chwili.
-Późno. Nawet nie spojrzałam na zegarek.
-Nic ci się nie stało jak wracałaś?
-Nie! Nic-zaśmiała się Laura. David mógł ją traktować jak młodszą siostrę. Laura miała dopiero 19 lat, a on... No cóż. 31 lat. Był bardzo umięśniony, a na głowie nie miał włosów. Natomiast Laura drobniutka, o pięknych czekoladowych oczach, którym David mógł wybaczyć wszystko i o długich kasztanowych włosach z blond ombre. Oboje mieli szczęście, że na siebie trafili. Jednak każde z innych względów...
-Będę leciał.
-Gdzie?-spytała zdziwiona.
-Muszę załatwić parę spraw.
-Myślałam, że ten dzień spędzimy razem.
-To zadzwoń do Mai czy do kogoś tam.
-David! Gdzie ty znów idziesz?
-Papierkowa robota. Dziś wrócę późno, więc zjedz na mieście czy ugotuj dla siebie. Pa-pocałował ją w policzek i poszedł. A ona została sama z jedną niebieską różą. Wzięła różę i poszła z nią do domu, aby iść na miasto bez niej. Laura miała zaledwie kilkaset metrów do parku, dlatego wróciła z różą do domu.
Po powrocie z domu postanowiła iść do centrum na zakupy. Maia nie miała dla niej czasu, bo musiała zająć się chorą ciocią. Pierwszy raz pojechała do cioci, odkąd ta jest w szpitalu. Podobno lekarze dali jej tydzień i Maia chce spędzić z nią ostatnie dni.
Laura szła przez ten sam park. Po chwili na ławce zauważyła postać z kapturem, z którego wystawały blond włosy. Zamrugała parę razy oczami, by dowiedzieć się, czy nie ma zwidów. Gdy postać nadal siedziała, Laura podeszła bliżej, chowając się uprzednio za drzewo.
-I tak cię widziałem-powiedział chłopak. Laura westchnęła i podeszła bliżej niego.
-Mówiłaś, że się nie spotkamy. A jednak-powiedział ze śmiechem w głosie. Laura nadal nie widziała jego twarzy.
-Bo tak myślałam. Skąd miałam wiedzieć, że ni stąd ni zowąd pojawisz się w moim ulubionym parku?
-To też mój ulubiony park. Jestem tu prawe codziennie.
-Dziwne, że cię jeszcze nie spotkałam.
-Więc jak masz na imię?-chłopak zadał pytanie z poprzedniego dnia.
-Marie-Laura podała drugie imię. Chłopak ściągnął kaptur i w tym momencie przed Laurą ukazał się przystojny, umięśniony blondyn o pięknych czekoladowych oczach.
-Moje imię już znasz-uśmiechnął się promiennie ukazując szereg białych ząbków.
-Idę na zakupy. Chcesz się przejść ze mną?-spytała Laura, choć sama nie wiedziała dlaczego zadała to pytanie. Chłopak uśmiechnął się do niej i powiedział:
-Czemu nie?
Przez najbliższe dni Laura i Ross spotykali się. Jako przyjaciele oczywiście. Laura od razu powiedziała mu o tym, że ma chłopaka, więc Ross nie przekraczał granic ich przyjaźni. David wiedział o tym, że Laura spotyka się z Rossem. Sam również go polubił i prosił, by Ross na jego nieobecność zajmował się Laurą. Oczywiście powiedział, aby zajął się Marie - tak jak mu to powiedziała Laura.
Jakiś miesiąc po ich znajomości wybrali się na lody. Zakupili sobie w barze z karmelem, posypką w pucharkach i usiedli do stolików.
-A co tam u ciebie i Davida?-spytał Ross.
-Wszystko w porządku. A co?
-Tak się pytam. Jak się poznaliście?-spytał Ross, a Laura spuściła głowę.
-Coś nie tak?-spytał po chwili.
-W dość nietypowej okoliczności-powiedziała Laura trzymając nadal spuszczoną głowę.
-Chcesz o tym powiedzieć?-pokiwała twierdząco głową.
-Wcześniej, jakieś dwa lata temu wracałam z rodzicami z nad morza. Tata wjechał na tory. Na torach coś było, albo dopiero teraz z opon zeszło nam całe powietrze. Z na przeciwka jechał pociąg-Laura zaczęła szlochać-Rodzice z szoku nic nie robili. Ja krzyczałam, aby odpięli pas i wysiedli, ale oni jakby mnie nie słyszeli-Laura rozpłakała się, a Ross patrzył na nią z otwartymi ustami-Wtedy ktoś podbiegł, odpiął mi pas i dosłownie wyciągnął siłą z auta. Tym kimś był David. Ja mu uciekłam, no nie wiedziałam kim jest. I o mało co nie wpadłam pod ciężarówkę. David znów mnie uratował biegnąc za mną. Wiedział, że byłam w szoku i nie dowierzałam całej tej sytuacji. Dlatego od tamtej pory jesteśmy razem...-skończyła. Razem z opowiadaniem skończył też się potok łez na jej policzku. Ross spytał:
-Kochasz go?
-A co to za pytanie?
-Normalne, czy go kochasz. Spójrz mi w oczy i odpowiedz-powiedział Ross, a ona z wielkim trudem popatrzyła na niego podpuchniętymi od płaczu oczami.
-Nie...wiem-odparła cicho.
-Wydaje mi się, że nie.
-Sama się nad tym zastanawiam-powiedziała ze spuszczoną głową.
-Z twojej strony to jest raczej wdzięczność za okazaną życzliwość i życie oraz przywiązanie.
-Ale jak ja mam to niby mu powiedzieć? On się załamie!-powiedziała i znów potok łez spłynął z jej oczu.
-Gdybyś kogoś kochała, chciałabyś aby ta osoba była nieszczera wobec uczuć do ciebie?
Laura pokiwała przecząco głową.
-Myślisz, że David chce?
Nie odpowiedziała. I nie wiedziała jednego - David stał w tej knajpce i wszystko słyszał. Kazał Rossowi zaprowadzić tu Laurę i wyciągnąć od niej te informacje. Widział, jak Laura jest szczęśliwa po spotkaniu z Rossem. Po każdym uśmiech był na jej twarzy. Widział, że coraz mniej ze sobą spędzają czasu i oddalają się od siebie. Jak Laura patrzy na Rossa, o on na nią. Oboje z Rossem pierwszy raz doświadczyli prawdziwej miłości. David zrobił by dla Laury wszystko. Nawet teraz udowodnił, że chce jej szczęścia, nawet jeżeli miałaby być szczęśliwa nie z nim, a z Rossem. Laura po chwili zadała pytanie nadal ze spuszczoną głową:
-Gdybyś był z kimś i zakochał się w między czasie w innej osobie, to kogo byś wybrał?
-Drugą. Gdybyś naprawdę kochała pierwszą nie zakochałabyś się w drugiej-teraz Laura spojrzała Rossowi prosto w oczy. Widziała w nich iskierki radości, ale zarazem smutku. Nie potrafiła odczytać czemu dokładnie kierują nim takie emocje.
-Tak naprawdę mam na imię Laura. Marie to moje drugie imię-powiedziała po chwili. Ross się uśmiechnął i powiedział:
-Zobacz obok-pokazał gestem dłoni na stolik obok. Laura popatrzyła i otworzyła buzią ze zdziwienia.
-David?
-Żegnaj Laura-uśmiechnął się delikatnie ostatni raz całując dziewczynę w policzek i ze łzami w oczach... odszedł. Wtedy Laura zrozumiała. Zrozumiała, że to było zaplanowane, by uświadomić jej kogo tak naprawdę kocha. Była zakochana w Rossie. A Davida nigdy nie kochała. Podeszła do Rossa i pocałowała go delikatnie mówiąc:
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 5

*Oczami Laury*
Ross chyba bardzo szybko wybiegł z pokoju. Słyszałam jego głośne kroki. I oczywiście czułam coraz większy smród spalonego mięsa. Jaki kuchcik! Aż szok...
Po kilkunastu minutach czułam jak ktoś delikatnie łapie mnie za nadgarstek. Tym ktosiem był oczywiście Ross, który prowadził mnie jak się nie mylę w stronę kuchni.
-Smacznego-powiedział i odsunął mi krzesło. Słyszałam jego szuranie. Tak... Metal o kafelki. Nie znoszę tego dźwięku! Upewniłam się, że mam pod sobą siedzenie sprawdzając dokładnie rękoma. Jest. Usiadłam więc i zaczęłam kolejne poszukiwania. Tym razem sztućców. Po chwili, kiedy je znalazłam zaczęłam konsumować posiłek (również sprawdziłam, czy go mam przed sobą).
-To jest pyszne!-powiedziałam z pełnymi ustami. Kurczę... On dobrze gotuje...
-Dziękuję-odpowiedział-Możesz coś opowiedzieć o sobie?-dodał po chwili.
-A co chcesz wiedzieć?-spytałam i wzięłam do ust kolejną porcję posiłku.
-Masz rodzeństwo?
-Tak, siostrę.
-Jaki jest twój ulubiony kolor?
-Serio chcesz wiedzieć?-spytałam ze zdziwieniem.
-No jasne. Mój to żółty, a twój?
-Czerwony-odpowiedziałam szybko i wzięłam kolejny kęs posiłku do ust.
-To opowiedz coś jeszcze-powiedział, a ja zaczęłam opowiadać.
Po jakiejś godzinie wiedziałam o tym, że kocha muzykę i umie grać na wielu instrumentach oraz, że mieszka razem z rodzicami, których planuje mi przedstawić. Oprócz tego dowiedziałam się kilku innych rzeczy, ale nie teraz o tym. Okazało się, że pani Thouse miała rację.
-Dzięki za miłe towarzystwo, ale muszę już iść-powiedział.
-Rozumiem. To ja dziękuję, że mnie odwiedziłeś.
-To co? Jutro po ciebie przyjdę.
-No dobra. Będę czekała.
-I jak chcesz, to mogę cię uczyć grać na instrumencie, który dostałaś od...
-Siostry-powiedziałam szybko.
-To ja się zbieram. Hej!-powiedział, a po nim słyszałam tylko zamykane drzwi.
Pomyślałam, że zadzwonię do Vanessy. W końcu muszę jej podziękować, za prezent. Swoją drogą, za tani to on nie był... Szybko podeszłam do stolika, na którym zazwyczaj znajduje się telefon stacjonarny z moim alfabetem. Sprawdziłam rękoma, czy sprzęt jest na swoim miejscu. Był. Więc raz dwa z pamięci wybrałam numer siostry.
-Halo?-powiedziałam nie pewnie.
-Laura?
-Tak. Słuchaj Van, chciałam cię przepro...
-Nie. To ja chciałam cię przeprosić-przerwała mi-Nie powinnam się tak zachowywać wobec ciebie. To twoje życie, a to, co z nim zrobisz, to twoja sprawa.
-Dziękuję, że rozumiesz. I dziękuję za prezent. Ale powinnam go zwrócić. Jest za drogi.
-Ty jesteś dla mnie o wiele cenniejsza od niego.
-Jesteś kochana.
-No wiem-powiedziała i się zaśmiałyśmy.
-Poznałam kogoś-powiedziałam z radością.
-Kogo?-spytała podejrzliwie.
-Ma na imię Ross. Podobno jest blondynem - tam mi powiedziała pani Thouse.
-Gdzie go poznałaś?-spytała.
-W sklepie. Potem ugotował mi obiad.
-Wpuściłaś go do domu?!
-Tez nie byłam szczęśliwa, ale pani Thouse powiedziała, że zna jego rodziców i po części jego i żebym dała mu szansę. No i dałam. I nie żałuję. A poza tym będzie mnie uczył grać na pianinie.
-Ale ty przecież umiesz...
-Zapomniałam jak się gra. Ostatni raz grałam ze...-nie mogłam sobie przypomnieć.
-Okey. Nie wnikam. Mam nadzieję, że cię nie skrzywdzi. A tak ogółem, to od kiedy zaczynasz pracę?
-Od następnego tygodnia. Dobra ja kończę. Do zobaczenia!
-Hejka!
Cieszę się, że mam Vanessę. Ona mnie przynajmniej rozumie... Dziwne nie? Jak się z nią pokłócę, twierdzę inaczej. A teraz? Szkoda gadać... Sama siebie nie rozumiem...
***
Przepraszam, że krótki. Postaram się dodać w tym tygodniu:)

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 4

-Pani Thosue, może mi pani pomóc?-starałam się za wszelką cenę uniknąć odpowiedzi na pytanie nieznajomego chłopaka.
-Jasne skarbie-odpowiedziała.
-Nie widzisz?-bardziej stwierdził niż spytał... Ross? Chyba tak się nazywa.
-Mogę ci pomóc z zakupami jak chcesz-powiedział po chwili.
-Nie potrzebuję litości. Nie jestem kaleką-rzuciłam oschle. Wiem, że nie powinnam go tak traktować, bo on nie jest niczemu winny. Chce tylko pomóc, ale ja wiem, że to z litości.
-Już skarbie-usłyszałam ciepły głos pani Thouse.
-Laura, tak? Ja wcale nie chcę byś czuła, że traktuję cię jak kalekę. Po prostu chcę ci pomóc. Tyle-powiedział chłopak.. Pani Thouse szepnęła mi na ucho:
-To miły chłopak. Daj mu szansę. Mieszka tu od niedawna i nie ma znajomych-powiedziała to tak pewnie i ciepło... Cała pani Thouse.
-Naprawdę ci pomogę-powiedział jeszcze raz.
-No dobrze-westchnęłam.
-Kupujesz coś jeszcze? No oprócz tych batoników...
-Pomógłbyś mi z zakupami na obiad?-spytałam
-Jasne. A co chcesz?
-Znajdź w tym sklepie pizze i będzie git-powiedziałam oschle. Chciałam, aby jak najszybciej się odczepił. Na marne...
-Pizza jest nie zdrowa. Polecam pyszną sałatkę z kurczakiem-ekspercik od kuchni się znalazł...
-Nie widzę - nie gotuję-powiedziałam mu jeszcze bardziej oschłym tonem. Czemu? Bo wiem, że takim nie wolni ufać. Jutro o mnie zapomni, ale ja będę pamiętać...
-Skoro ty nie gotujesz, to ja ci coś ugotuję-powiedział, a mnie totalnie zamurowało. Przecież... Ja... On chce mi pomóc? Tak serio?
-Nie musisz się poświęcać. Masz przecież własne życie-powiedziałam mu, tym razem łagodnie i życzliwie.
-Ale chcę. I tak nie mam nic do roboty, a tobie przyda się pomoc.
-Ja cie nawet nie znam!-krzyknęłam.
-To możesz poznać. To może jeszcze raz. Jestem Ross-powiedział i ujął moją dłoń w swoją. Tak, jak to robią ludzie w geście przywitania się.
-L-Laura-powiedziałam nieśmiało.
-Tak więc Laura... Dasz się namówić na sałatkę z kurczakiem? Oczywiście ja gotuję-w jego głosie można było wyczuć, że wcale nie zraził się do mnie przez mój oschły ton, a teraz jestem pewna, że się uśmiecha.
-No dobrze-powiedziałam nieśmiało.
-To ja idę po składniki, a ty może podejdź do lady razem z panią Thouse-powiedział, a ja nawet nie zdążyłam nic powiedzieć, bo tylko słyszałam jego kroki oddalające się ode mnie z każdą sekundą.
-I jak?-powiedziała po chwili pani Thosue, która ni stąd ni zowąd pojawiła się tuż obok mnie.
-Miły-powiedziałam z uśmiechem.
-To wszystko?
-Zabawny-dokończyłam.
-Widzisz?-mówiła z głosem typu ,,a nie mówiłam?"-Przepraszam za określenie-zdała sobie sprawę, z tego co powiedziała. Przecież ja nie widzę...
-A pani skąd go zna?
-Jego rodzice, to byli moi najlepsi przyjaciele. Potem jego mama zaszła w pierwszą ciążę i oboje stwierdzili, że w Nowym Yorku będzie lepiej im wychowywać dziecko. No i wyjechali. Nie widziałam ich sporo czasu...-dokończyła jakby... z żalem?
-Rozumiem...
-Kiedy więc dowiedziałam się, od jakiej rodzinki jest ten chłopaczek, to od razu go polubiłam. Jest taki spokojny, pomocny, nie jest wulgarny i nie popada w złe towarzystwo.
-Jak wygląda?-spytałam ciekawa.
-Wygląd nie jest najważniejszy. Liczy się osoba wewnątrz, a nie na zewnątrz. To jakimi jesteśmy z charakteru czyni nas dobrymi i właściwymi ludźmi, a nie to czy ładnie wyglądamy.
-Zapytałam z ciekawości-udałam obrażoną.
-Wiem, ale ludzi ocenia się po dobroci ich serca, a nie...-dokończyłam za nią:
-Po wyglądzie i ich pieniędzy w portfelu-słyszałam, że się lekko śmieje.
-No właśnie, ale jeżeli już musisz wiedzieć, jest blondynem.
-To wszystko?
-I ma brązowe oczy-dokończyła ze śmiechem.
-Hahaha. Ja pytam serio.
-Przecież sama możesz sprawdzić jak on wygląda. Masz te zdolność jak każda niewidoma osoba.
-Myśli pani, że on się da?
-Tak. Myślę, że się da-zaśmiała się ponownie. Przecież nie będę go dotykała po twarzy jak go nie znam.
-Chcesz wiedzieć, jak wygląda, to musisz sama to sprawdzić i wizualizować sobie jego twarz/
-Już zrobiłem zakupy!-słyszałam jego głos. Był coraz bliżej nas.
-Ile płacę?-spytał po chwili.
-Ale to moje zakupy-od razu powiedziałam. Nie szukam sponsora.
-Ale ja chcę zapłacić-wiem, że się uśmiechał. Super! Teraz wyjdę na naciągaczkę.
-To gdzie mieszkasz?-spytał po chwili.
-Tuż obok sklepu.
-To prowadź-powiedział i razem wyszliśmy ze sklepu.
Szliśmy w ciszy. Czemu? Ja tematu zaczynać nie chciałam, tym bardziej, że mój dom znajduję się bardzo blisko.
Po chwili doszliśmy do moich drzwi. Siłowałam się z trafieniem klucza do dziurki. Pewnie siłowałabym się dłużej, gdyby nie to, że ,,ktoś" złapał mnie za ręce i swoimi rękoma, dotykając moich, doprowadził mnie do dziurki. Ten ktoś, to oczywiście mój nowy kolega.
-Dziękuję-powiedziałam speszona i otworzyłam szybko drzwi.
-Gdzie postawić zakupy?-spytał, kiedy weszliśmy do kuchni.
-Gdzieś na stole.
-To może ja od razu przygotuję potrawę?-spytał, a ja tylko pokiwałam głową. Nie wiem, czy widział, ale mam to gdzieś. Muszę pójść do swojego pokoju znieść klucze.
Szłam tak chwilkę, ale po chwili wpadłam na coś dużego. Zaryłam o to piszczelami. Ból nie z tej ziemi.
-Ała!-krzyknęłam. Po chwili usłyszałam jak ktoś biegnie do mnie. I to dosłownie...
-Nic ci nie jest?-spytał Ross.
-Nie wiem! Boli mnie noga.
-Wpadłaś na pianino-powiedział, a mi nagle ból zmalał, a na mojej twarzy zastąpiło go zdziwienie.
-J-Jakie pianino?-spytałam po chwili.
-To ty nie wiesz, że masz pianino w domu?-spytał zdziwiony.
-Jeszcze przed moim wyjściem do sklepu go tu nie było-odparłam zdziwiona.
-Jest jakaś kartka.
-Co tam pisze?-spytałam rozmasowując piszczel. Mimo, że ból był mniejszy, nadal go czułam.
-Nie wiem. Są jakieś wypukłe kropki-zaśmiałam się.
-To alfabet Braille'a.
-To masz-powiedział i podał mi do dłoni kartkę. A co tam pisało?
,,Laura... Przepraszam cię za wszystko. Za moje słowa i czyny, którymi cię uraziłam. Nie miej do mnie żalu i przyjmij ten mały podarunek. Kiedyś grałaś na pianinie. Myślę, że jeszcze potrafisz... 
                                                                                                              Twoja Van"
-I o co chodzi?-spytał.
-Moja siostra mnie przeprasza. Tylko, że ja nie pamiętam jak się na tym gra...
-A grałaś kiedyś?
-Tak. Jak byłam mała, potem w szkole dla inwalidów, ale nie grałam od trzech lat...
-Chodzisz jeszcze do szkoły?
-Nie. Skończyłam ją kilka dni temu.
-Wiesz co? Mogę cię uczyć grać-powiedział, a ja krzyknęłam z euforią:
-Naprawdę!
-Oczywiście.
-Jej!-kolejny okrzyk radości. Po chwili poczułam dziwny zapach.
-Ross?
-Tak?
-Co tak dziwnie pachnie?
-Kurczak!
***
Jest rozdział... Beznadziejny. Najgorszy jaki mi wyszedł... Tracę wenę:/ Przepraszam, że musieliście męczyć na niego oczy. Postaram się dodać lepszy, ale to dopiero 28.07! Bo wyjeżdżam... Do napisania!

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 3

*Oczami Laury*
<Tydzień później>
Van wyprowadziła się pięć dni temu. Od tamtej pory załatwiała wszystkie formalności, uzgadniała resztę rzeczy z tą kobietą no i oczywiście przeprowadzała swoje rzeczy. Przyjeżdża do mnie tylko wieczorami, przynosi jedzenie, chwilkę rozmawia i... idzie. Tak po prostu wychodzi. Nie powiem, bez niej jakoś tak pusto. Ale jak jej zabraknie, to tak naprawdę będzie. Jestem strasznie ciekawa, co z tego wyniknie...
-Cześć skarbie!-krzyknęła od progu moja siostra. Ma dodatkowe klucze.
-Hej! Co tak wcześnie?-spytałam.
-Wcześnie? Jest już 10:09, a ty jeszcze w pieleszach! Co to ma znaczyć?-słyszałam, że się śmieje.
-Zrobiłam sobie dziś dzień lenia. Chcę cały dzień spędzić w domu.
-To nie dobrze. Ty powinnaś jak najwięcej wychodzić na dwór. Musisz się dotleniać.
-Bo?-spytałam.
-Tak po prostu.
-Tylko tyle?-spytałam nie rozumiejąc.
-Jest piękna pogoda!-zachęcała mnie coraz bardziej do opuszczenia domu.
-Dobra, mów co chcesz.
-Potrzebuję cie na zakupy. Ty się świetnie znasz na materiałach, więc pomożesz mi wybrać najlepszy.
-Aha! Czyli chcesz mnie tylko do pomocy przy zakupach?-zrobiłam obrażona minę i tak zwanego focha.
-Oj Lauruń-powiedziała z przejęciem.
-A wiesz co? Nawet nie spytałaś mnie dziś, co u mnie!-powiedziałam z udawanym wyrzutem.
-No dobrze-westchnęła. Słyszałam jak otwiera drzwi wyjściowe. Po chwili weszła z powrotem.
-Hej Lau! Co u ciebie? Idziemy na zakupy?-spytała, a ja zrobiłam ,,facepalma".
-Cześć Van! Znalazłam pracę! Tak, pójdziemy na zakupy!-krzyknęłam z udawaną euforią.
-Znalazłaś pracę?-spytała jeszcze bardziej radosna niż ja.
-Tak!-pisnęłam.
-I czym się będziesz zajmowała?
-Jak już mówiłam: ,,Indywidualnym pozyskiwaniem klientów dla firm ubezpieczeniowych".
Teraz nie słyszałam Venessy. Chyba jest mocno zdziwiona.
-Nie żartuj sobie. Masz namawiać innych do jakiejś oferty i razie czego się z nim i spotkać? A jak to jacyś zboczeńcy!
-Van! Nie panikuj! Tylko tam mnie przyjęli.
-Nie mogę na to pozwolić! Pamiętasz jak do ciebie zadzwonił ten kości, z tą strasznie denerwującą ofertą?
-Oferta była ciekawa, a to jego regułka była mało interesująca...-Van mi przerwała.
-Nie czepiaj się słówek! Przecież wiesz, o co mi chodzi.
-Tak, wiem! I dlatego cię nie rozumiem! Nareszcie znalazłam pracę. Może i nie jest szczytem moich marzeń, ale zawsze coś. Jest to sposób, z którego będę mogła się utrzymać. Jest to dla mnie szansa, na wyjście na prostą! Nareszcie zarobię na siebie! Samodzielnie! Nareszcie mam taką szansę, aby nie poczuć się kaleką! Dlaczego zabierasz mi taką radość z życia? Dlaczego to robisz?-spytałam bliska płaczu. Tymi słowami Van mnie raniła. Czemu? Ona jest w pełni sprawna i może mieć każdą pracę, ale ja nie mam takiej możliwości. Jestem niepełnosprawna, a takich ludzi nie wszędzie przyjmują...
-Laura! Nie mów tak! Ja po prostu wiem, że stać cię na więcej! Że masz ambicje!-ona również już szlochała.
-Wiesz co? Wyjdź! Nie chcę dziś z tobą rozmawiać-pierwszy raz uniosłam się na siostrę.
-Ale Lau...
-Nie słyszałaś?
-Dobrze. Idę sobie. Cześć-powiedziała i z płaczem opuściła moje mieszkanie. Ja również zaczęłam płakać. Van mnie przecież nigdy tak nie skrzywdziła. Zajęła się mną, mimo, że mogła gdzieś oddać. Pomagała mi przez całe życie. Wspierała na każdym kroku. Nigdy nie wypominała i nie oskarżała mnie o śmierć rodziców... Ona... Zawsze była przy mnie. A teraz? Co ja narobiłam!
Zawsze, kiedy jestem smutna, idę do pani Thouse na zakupy. Tak też mam zamiar zrobić i tym razem. Wzięłam swoje okulary, ale laskę zostawiłam w domu. Wyszłam biorąc klucze i zamykając szczelnie dom. Trochę mi to zajęło, bo nie mogłam trafić w dziurkę od klucza. Po jakimś czasie jednak udało mi się to. Tak więc poszłam na zakupy...
Moja droga wynosiła kilkanaście metrów. Otworzyłam szybko drzwi i weszłam do mini supermarketu (Taka mini żabka - od autorki). Wzięłam koszyk (Laura zna na pamięć miejsce koszyków - od autorki) i poszłam między regałami. Nie słyszałam niczyich kroków. Tak więc dotykałam kolejno paczki z jedzeniem. Doszłam do działu z batonikami. Tak mi się wydaję...
Dotykałam po kolei każdy z nich. Jeden miał wypukłości i był mięciutki. Mój ulubiony - sękacz. Wzięłam go do dłoni i spakowałam kilka sztuk. Odwróciłam się i już miałam iść do kasy, ale na kogoś wpadłam tak, iż spadły mi okulary.
-Przepraszam-powiedziała dana osoba. Z tego, co mogłam wywnioskować po głosie, był to mężczyzna.
-Nie to ja przepraszam. Kaleka ze mnie-powiedziałam z prawdą. Chłopak chyba nie wiedział, że jestem niewidoma, bo zaśmiał się tylko i powiedział:
-Każdemu się może zdarzyć. A tak w ogóle jestem Ross-powiedział.
-A ja Laura-zaczęłam błądzić rękoma w poszukiwaniu okularów.
-Szukasz bransoletki, kolczyków czy czegoś?-spytał. Pewnie myślał, że szukam naprawdę małej rzeczy, skoro dotykam całej podłogi rękoma.
-Nie. Nie noszę takich rzeczy. Szukam okularów-powiedziałam nie kończąc swych poszukiwań.
-Są tu-powiedział ze zdziwieniem i podał mi dany przedmiot wkładając do ręki. Natychmiastowo włożyłam je na oczy.
-Po co ci w sklepie okulary?-zadał mi pytanie. Najwyraźniej był bardzo zdziwiony. Czułam to, po tonie jego głosu.
-Bo... Ja... Ten...-nie mogłam się wysłowić. Dziwne... Nigdy nie miałam takiej sytuacji...
-Laurunia!-krzyknęła za mną moja ulubiona sprzedawczyni.
-Dzień dobry pani Thouse-powiedziałam z lekkim uśmiechem, jednak nie obróciłam się w stronę kobiety, gdyż nie mogłam wyczuć skąd pochodzi głos. Naprawdę ze mną jest coś nie tak... Zawsze wiem, skąd jest.
-Tu jestem skarbie-powiedziała i obróciła mnie w swoją stronę.
-Dziękuję-powiedziałam z uśmiechem. Nagle usłyszałam, jak męski głos, należący na pewno do Rossa mówi cicho:
-Ty nie widzisz, prawda?
***
Hello! Co tam u was? Przybywam z rozdziałem:) Mam nadzieję, że choć po części się podoba, bo mi wcale:/ Jest taki... nijaki. Dziękuję za 18 komentarzy pod poprzednim rozdziałem! To takie motywujące:) Dziękuję jeszcze raz z całego serduszka:) <3 Do napisania!
( A co do nominacji do LBA... Na razie nie mam na nie czasu:/ )

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 2

*Oczami Laury*
-Tu jest wstążka czy coś?-spytałam nie pewnie siostrę.
-Tak. Czarna wstążka idąca od szyi-powiedziała moja siostra.
-Jaki ma kształt?-spytałam.
-Jest... Rozkloszowana.
-A kolor?
-Czarny.
-Tu wyczuwam inny materiał...-powiedziałam dotykając jakiś skrawek na sukience.
-Bo na plecach jest jakiś inny. Nie wiem jak się nazywa-powiedziała Van.
-Możemy ją wziąć?
-Oczywiście-dokończyła i po chwili czułam jak prowadzi mnie w jakąś stronę. Zapewne stronę kasy.
-Pomóc w czymś?-słyszałam miły głos ekspedientki.
-Tak. Chcemy kupić tę sukienkę-powiedziała Vanessa.
-Poproszę...-nie usłyszałam ceny, bo akurat w tym momencie zadzwonił mój telefon.
-Halo?-powiedziałam.
-Witam. Czy rozmawiam z właścicielem numeru?-spytał jakiś mężczyzna.
-Tak... O co chodzi?-spytałam nie pewnie.
-Dzwonimy do ludzi, którzy często doładowują konto na kartę oraz zachęcamy do przejścia na abonament.
-Ale ja nie jestem zainteresowana...-powiedziałam cicho.
-Ale proszę pani! Ta oferta będzie o wiele lepsza od tej, którą ma pani obecnie!-mężczyzna starał się mnie przekonać. Vanessa spytała po cichu na moje ucho kto to. Czułam jak jenym uchem przywiera do słuchawki mojego telefoniku. Czyli podsłuchuje.
-Lepsza?-spytałam.
-Oczywiście! Będzie mogła pani wysyłać sms-y do wszystkich sieci z jedynie 0,9$ oraz rozmawiać ze wszystkimi za darmo w każdej sieci! Już tylko za 49,99$!-mówił to z takim entuzjazmem. I pomyśleć, że będę musiała robić podobnie...
-Ale ja naprawdę nie jestem zainteresowana. Poza tym nie wysyłam sms-ów oraz nigdzie nie dzwonię...-chciałam powiedzieć dlaczego, ale przerwał mi.
-Proszę pani! Ta oferta bardzo się opłaca! Za tak mało można mieć tak dużo!-w tym momencie czułam, jak ktoś wyrywa mi telefon z ręki.
-A czy pan był głuchy, jak siostra mówiła, że nie chce?! Musicie być tacy nachalni?! I co z tego, że to wasza robota? Nie obchodzi mnie to! Siostra nie widzi! Nie ma jak wysyłać sms-ów czy dzwonić. A pan jeszcze raz zadzwoni to ja się postaram, aby pana stamtąd wywalili!-krzyknęła oburzona. Wow.
-Już ci lepiej?-spytałam dotykając lekko ramienia siostry.
-Tak... Zdecydowanie lepiej-odparła i włożyła mi telefon do ręki.
-Dziękuję i zapraszam ponownie...-powiedziała z szokiem ekspedientka. Chciałabym zobaczyć jej minę na słowa Van...
Kilkanaście minut później znajdowałyśmy się w domu. Po chwili wzięłam do rąk gazetę. Dla mnie Vanessa zamawia z moim alfabetem Braille'a. Szukałam ofert domów dla niej. Po chwili ,,przeczytałam", że ktoś chce wynająć niewielką kawalerkę. Jeden pokój złączony z kuchnią, przedpokój i łazienka. Cena była przystępna. Vanessa ma identyczną gazetę, tylko w normalnym języku. Kupujemy tak zwany ,,tygodnik".
-Van!-krzyknęłam za siostrą.
-Co Lau?-spytała. Słyszałam jej kroki. Była coraz bliżej mnie.
-Znalazłam coś super. Otwórz swój tygodnik na stronę...-dotknęłam na dół, aby ,,przeczytać", na której stronie jestem oraz od razu sprawdzić numer oferty-Na stronę ósmą i zobacz ofertę drugą.
Vanessa z tego co słyszałam wzięła przedmiot do ręki i zaczęła czytać.
-Laura? Czy ty mi szukasz mieszkanie?-spytała.
-Nie. Ja je znalazłam-odpowiedziałam z euforią.
-Aż tak ci ze mną źle?-spytała z troską.
-Nie! No co ty! Po prostu chcę ci oddać wolność, którą ci zabrałam.
-Nic mi nie zabrałaś! Laura, zrozum wreszcie, że nie robię tego z przymusu, a z obowiązku i przyjemności-dotknęła mego ramienia na znak troski. Słyszałam po jej głosie, że mówi szczerze. No bo wiecie... ,,Normalni" ludzie mogą poznać po oczach, czy ktoś mówi szczerze czy kłamie. Ja poznaje to po tonie głosu. Nauka tego zajmuje ze dwa tygodnie i mogę poznać daną osobę na wylot.
-Van... Ale ja też chcę być samodzielna i zdana na siebie. Ciebie może niedługo zabraknąć. Ja muszę też się oswoić z życiem w samotności. Wolę to, niż skok na głęboką wodę-odpowiedziałam. Westchnęła.
-Oj Lau...
-Przecież zawsze będziesz mogła wrócić! Nikt ci niczego nie każe, do niczego nie zmusza!-powiedziałam.
-Jak ten gościu z ofertą-zaśmiałyśmy się.
-Niedługo może i ja będę tak pracowała.
-Twoja oferta zapewne będzie ciekawa-zaśmiała się ponownie.
-Widzisz Van... Wiesz, że cię kocham i chcę dla ciebie jak najlepiej i sądzę, że ty dla mnie też.
-Oczywiście! Przecież wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko...-powiedziała.
-Skoro wszystko i skoro mnie kochasz, to czy ufasz mi?-spytałam.
-Oczywiście skarbie!
-Skoro mi ufasz, to możesz dać mi przecież troszkę luzu, a sama zacząć żyć własnym życiem, a nie ciągle moim...
-Do tego zmierzasz?-spytała jakby zawiedziona.
-Może chociaż na próbę?-spytałam. Pewnie sobie myślicie, że chcę się jej pozbyć. Ale tak nie jest. Najchętniej zostawiłabym ją przy sobie. Całe życie. Ale wiem, że jeżeli coś jej się stanie, to ja będę sama. A przecież muszę już teraz zacząć oswajać się z sytuacją. Tym bardziej, że ona przeze mnie nie ma życia i co najważniejsze - rodziców. Chcę jej to wynagrodzić, za wszystkie lata i poświęcenia dla mnie jednocześnie ucząc się na przyszłość, jak sobie samej radzić. Bo o drugiej połówce to ja se mogę pomarzyć. Kto by chciał niewidomą? Na przykład ja bym nie chciała by mój partner też był niewidomy. Razem nie dalibyśmy rady...
-Przemyślę to-powiedziała, a ja ją przytuliłam.
-A wiesz co?-spytała.
-Co?
-Słyszałam taką nową piosenkę-czyli wszystko jest okey i po staremu...
-Tak? A jaką?
-Nie wiem, co to za zespół, bo nie słyszałam nazwy. W radiu powiedzieli tylko, że dziś jakaś ich rocznica. I że piosenka nazywa się ,,One Last Dance". Od dziś kocham ten zespół!-powiedziała.
-Może poszukasz ich na internecie?-spytałam.
-A po co?
-A może po to, by dowiedzieć się jak się nazywają i poznać resztę ich piosenek?-powiedziałam z ironią lekko się uśmiechając.
-Masz rację!-wykrzyknęła i mocno mnie przytuliła. Inteligencja - tego nie kupisz...
-Tak... To co? Sprawdzisz?-spytałam z zaciekawieniem.
-A ty co w tym czasie będziesz robiła?
-Może poczytam moją gazetę...-zamyśliłam się.
-Okey-powiedziała i poszłam. Zaczęłam ,,jeździć" palcem po gazecie. ,,Wyczytałam" - jeżeli tak to można nazwać - że jakaś kobieta z Niemiec zostawiła swoją 5-letnią córeczkę w nagrzanym samochodzie, a sama poszła na godzinę do jakiegoś sklepu. Gdyby nie interwencja przechodniów, dziewczynka by nie żyła. Ludzie są tacy nie myślący... Przecież tyle się słyszy o tym, że ludzie zostawiają dzieci w samochodach, a one umierają, bo ich malutkie ciałka nie wytrzymują takiej temperatury. Na przykład ojciec, który ,,ugotował" dziecko w samochodzie idąc do pracy na 8 godzin. To przecież takie okropne i bezduszne... Jak można zapomnieć o własnym dziecku? Moje rozmyślania przerwał głos Vanessy.
-Znalazłam!-krzyknęła z pokoju obok, do którego już po chwili się udałam.
-I jak się nazywają?-spytałam gdy już przyszłam.
-R5-powiedziała-Nie czytałam o nich dużo, bo tylko wpisałam na youtube i wyskoczyła ta piosenka oraz ten zespół. W zasadzie nic o nich nie wiem...
-I lepiej żebyś nie wiedziała-powiedziałam ze śmiechem.
-A to niby czemu?
-Bo zawsze jak znajdziesz jakiś super zespół to zaczynasz o nim gadać godzinami, sprawdzać najnowsze wpisy i stajesz się jego psychofanką.
-Może masz rację...
-Morze jest szerokie i głębokie, a ja na pewno mam rację nawet jak jej nie mam-zaśmiałyśmy się obie.
-To co? Idziemy na obiad?
-Jasne-powiedziałam i razem z siostrą ruszyłyśmy w stronę kuchni. Po chwili jednak przewróciłam się.
-Vanessa? Co to jest?-spytałam podnosząc się.
-Zapomniałam! Worek na śmieci-powiedziała. No tak... Zapomniała. Jeżeli w domu pojawi się nowy przedmiot to strasznie długo muszę się z nim oswajać oraz to w jakim znajduje się miejscu. Dlatego na dwór muszę wychodzić z laską. Tam co chwila są jakieś zmiany, papiery, nowe rzeczy, a laska pozwala mi określić co to jest, w jakim położeniu się znajduje, jakiej jest wielkości, jak daleko jest, jakiej jest konsystencji, np. czy to nie kałuża. Dzięki niej mogę funkcjonować normalnie. A okulary? To po prostu znak, że jestem niewidoma oraz taka jakby ,,ozdoba".
-Dobrze, że to tylko worek. Pamiętasz jak postawiłaś mi coś metalowego pod nogę i ją złamałam?
-Tak. To były hantle kolegi-powiedziała. Na samo wspomnienie zaczęłyśmy się śmiać. Choć wtedy żadnej z nas do śmiechu nie było...
-Co na obiad?-ponowiłam pytanie, które zadałam jej wcześniej.
-Pierożki-powiedziała, a mi od razu ślinka zaczęła cieknąć...
Po skończonym obiedzie, który okazał się być bardzo wesoły, bo razem z siostrą wspominałyśmy szalone czasy, postanowiłam ponowić propozycję.
-Myślałaś już?
-Nad czym?-spytała.
-Nad przeprowadzką.
Westchnęła.
-Tak. Dzwoniłam nawet do tej kobiety. Wyprowadzę się już za dwa dni. Ale tylko na próbę. Mimo, że mam umowę na 3 lata...-powiedziała, a ja lekko uśmiechnęłam się. Zapowiada się ciekawy, samodzielny okres w moim życiu...
***

Hejka! Jest i rozdział drugi:) Dziękuję za aż 16 komentarzy pod poprzednim rozdziałem! Jesteście niesamowici:) Dziękuję również za 25 obserwatorów oraz ponad 1000 wyświetleń<3 Jesteście tak bardzo kochani:) Swymi komentarzami tak mnie motywujecie:) Dziękuję:) 

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział 1

*Oczami Laury*
Hej! Mam na imię Laura Marano. Mam 18 lat. Mieszkam razem z moją siostrą Vanessą. Miałyśmy się kiedyś przeprowadzić, ale z mojej winy jest to niemożliwe. Czemu? Od 11 lat nie widzę kompletnie nic. Moje życie to ciemność. Pustka... Nicość... Smutek i samotność... Chciałabym mieć kiedyś przyjaciółkę. Taką od serca. Ale nigdy takiej nie miałam. Do szkoły chodziłam ze dwa miesiące. Do normalnej szkoły. Potem Van oddała mnie do szkoły dla dzieci upośledzonych, które nie widzą, nie słyszą, nie mówią... Ogółem takie, które są inne i często pomijane w społeczeństwie. Uczyłam się innego alfabetu niż inni. Alfabetu Braille'a. Takie jest moje życie. Nienormalna 18-latka sprawiająca kłopot swej siostrze przez upośledzenie. To moja wina, że nie przeprowadziłyśmy się... Van jest kochana. Ja, jako osoba niewidoma przypuszczam, że dopiero po długim czasie bym się oswoiła z nowym domem. Van została, abym mogła zostać w domu, który już znam. Który znam na pamięć. Którego nie będę musiała się uczyć. Jest najlepszą siostrą na świecie.
-Już Laura?-dobiegł mnie głos mojej siostry z pokoju obok. Mimo, że straciłam wzrok to inne narządy zmysłów ,,udoskonaliły" mi się.
-Już! A tak właściwie, to gdzie idziemy?-spytałam nie rozumiejąc za dużo.
-Musimy ci kupić sukienkę na zakończenie twojej klasy-taaa... Za trzy dni kończę szkołę dla tych ,,gorszych", jak to mówią inni. Pozawalają stamtąd wyjść dopiero z skończeniem 18 lat.
-A nie możesz sama?-zaczęłam marudzić.
-Nie nie mogę. Musisz sama wybrać. Ja ci tylko powiem, jaki to kolor.
-Poddaję się!-dałam za wygraną-Vanessa?-spytałam.
-Tak Lau?
-Dziękuję-powiedziałam i pognałam do pokoju obok, w którym aktualnie znajdowała się moja siostra.
-Nie ma za co mała-przytuliła mnie i pocałowała w czoło.
-Tylko nie mała!-odpowiedziałam i zaczęłyśmy się śmiać.
-Wiesz gdzie jest moja laska?-spytałam ją po chwili.
-Jest w korytarzu. Wisi na swoim miejscu-czułam, że robi się przygnębiona.
-Co jest?-spytałam ,,odklejając"się od siostry.
-No bo przykro mi jest, że idąc po mieście chodzisz z ciemnymi okularami i laską.
-Przyzwyczaiłam się-chciałam ją pocieszyć.
-Taa. Do tego się raczej nie da... Nigdzie nie wychodzisz bez laski.
-Wychodzę! Do sklepu pani Thosue-powiedziałam po chwili. Sklep pani Thosue znajduję się zaraz obok naszej klatki. Jest jakby ,,złączony" z blokiem. Mieszkamy na parterze, więc nawet nie mam schodów do pokonania. Dzięki temu łatwo mi jest pójść do pani Thosue na pamięć. Lubie ją bardzo.
-Ale tylko do niej. Życia nie masz. Ja ci niedługo nie będę potrafiła pomóc. Laura... Niedługo przecież będziesz musiała albo non stop chodzić z laską, albo kupić sobie psa. Ja mam 36 lat. 40 na karku. Mnie też zapewne dopadnie jakieś schorzenie-powiedziała zmartwiona.
-Albo chłopak-uśmiechnęłam się zadziornie. Szturchnęła mnie delikatnie.
-Zapomnij!-szczerze się zaśmiała.
-Zobaczymy jak się zakochasz. Na bank zmienisz zdanie-powiedziałam po chwili.
-Ekspertka się znalazła!
-A jak!-zaczęłyśmy się razem śmiać. Po chwili dodałam:
-Wiesz, że już jestem na tyle odpowiedzialna, że poradzę sobie sama? Kocham cię bardzo, ale wiedz, że nie możesz cały czas żyć moim życiem. Zacznij żyć też swoim. Poznaj kogoś, zajmij się sobą. Mówię na serio-dotknęłam ją lekko.
-Nie mogę cię zostawić-wyszeptała.
-Ty mnie przecież nie zostawisz! Nie jestem małą dziewczynką. Ty tez potrzebujesz odrobinę spokoju i wytchnienia...
-Może masz rację?-powiedziała po chwili.
-Nie może tylko na pewno. Siostrzyczko... Zacznij żyć swoim życiem-powiedziałam jej.
-Muszę to przemyśleć...
-To idziemy na te zakupy?-dodałam po chwili. Czułam, że nagle się ,,ożywiła".
-No pewnie!-powiedziała i ruszyłyśmy.
W zasadzie ja jeszcze musiałam wziąć swoją laskę. Mimo to, że nie widzę nie czuję się taka niepełnosprawna, nic nie warta... Przecież jestem prawie zdrowa. Może i nie mogę wykonywać różnych zawodów, ale mimo to zawsze jest coś, co mogę zrobić. Mogę zostać masażystką czy indywidualnym pozyskiwaniem klientów dla firm ubezpieczeniowych. W tym drugim zawodzie trzeba po prostu odbierać telefony, zachęcać klientów do skorzystania z danej oferty i w razie czego spotkać się z nimi. Dojazd załatwi mi komunikacja miejska...
-O czym tak myślisz?-spytała z troską moja siostra uważnie na mnie patrząc.
-O tym, gdzie bym chciała zacząć pracować. A raczej gdzie by mnie przyjęli-powiedziałam stukając laską o chodnik.
-Laura... Ja cię będę mogła dalej utrzymywać. Poza tym masz rentę.
-Z renty się nie utrzymam do końca, a nie chcę już utrzymywać się z twoich poświęceń. Nadszedł czas, by samej o siebie się zatroszczyć oraz zamieszkać samej. Ty też powinnaś zacząć żyć swoim życiem, a mnie nie traktować non stop jak osoby upośledzonej, na którą się nie czuję-powiedziałam mojej siostrze. Ona na prawdę za dużo dla mnie zrobiła. Ja jej się nigdy nie odwdzięczę.
-Laura... To nie jest takie proste. I wcale cię tak nie traktuje. Po prostu jesteś moją młodszą siostrzyczką, a ja się o ciebie martwię. Wcale nie mam cię za osobę upośledzoną czy niepełnosprawną. Jesteś niesamowita i dobrze o tym wiesz. A ja nie mam zamiaru cię zostawiać!-powiedziała moja siostrzyczka.
Między nami zapanowała cisza. No może nie do końca. Nadal można było słyszeć nasze kroki oraz stukot laski. Po chwili odważyłam się znów zacząć temat.
-Van?-spytałam.
-Co skarbie?
-Możesz coś dla mnie zrobić?
-Przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko.
-Możesz mi obiecać, że chociaż przemyślisz opcję wyprowadzki?
Westchnęła.
-Dlaczego ci tak na tym zależy?
-Bo chcę, abyś była szczęśliwa z własną rodziną.
-Ale to TY jesteś moją rodziną-podkreśliła słowo ,,ty".
-Ale chodzi mi o inną... Będziesz mieć męża, dzieci, ja zostanę ciocią, ty odsapniesz w końcu po tych 11 latach, bo praca przy niewidomej osobie wcale nie jest łatwa... Będziesz mnie odwiedzała, kiedy tylko będziesz chciała...-nie dokończyłam, bo usłyszałam jej cichy płacz. I znów między nami zapadła cisza. Zastanawiałam się, dlaczego ona nie chce szczęścia dla siebie, a ciągle troszczy się o mnie. Przecież ja jej nawet nic nie dałam. Wręcz przeciwnie - odebrałam. Odebrałam jej wolność, radość z życia i pełnego wytchnienia, normalnej pracy i nowego domu, szansy na rodzinę, którą być może jeszcze po części ma... Wypadów ze znajomymi, rozmów z przyjaciółmi, i co najważniejsze - zabrałam jej i sobie rodziców... Gdybym się nie urodziła ona nie musiałaby się mną zajmować, mieszkać w tym małym mieszkaniu, mogłaby mieć mnóstwo przyjaciół i rodzinę, pieniądze i... Naszych rodziców, którzy zapewne dawali w tym domu tyle ciepła i tyle miłości... Którzy zapewne kochali Vanessę oraz siebie nawzajem. Vanessa mi mówiła, że ojciec przecież umarł, bo serce mu pękło, bo mama umarła. I niby czyja to miała być wina jak nie moja?
-Laura? O czym tak myślisz?-spytała. Słyszałam, jak otwiera jakieś drzwi. Czyli znajdujemy się w centrum handlowym.
-O nas, o życiu, o mamie i tacie...
-Chodź-powiedziała i pociągnęła mnie za rękę-Zrób mały krok do góry i spróbuj się utrzymać-rozkazała gdy do czegoś doszliśmy. Zrobiłam to, o co prosiła. Po chwili czułam, jak unoszę się do góry razem z ziemią. Czyli jesteśmy na ruchomych schodach.
-Teraz tu?-spytałam pokazując gestem ręki na moje prawo.
-Brawo! Zapamiętałaś trasę-zaśmiała się. Taaa... Jestem z nią tu prawie co tydzień. Dziwne, gdybym nie zapamiętała.
Po chwili usłyszałam jakąś cichą melodię. Czyli znajdowaliśmy się w jej ulubionym sklepie, którego nazwy nie pamiętam. Zaczęłam dotykać palcami każdy z materiałów. Po chwili natrafiłam na idealny. Był jedwabny, delikatny. Potrafiłam dokładnie rozróżnić każdy materiał. Dotykałam go lekko koniuszkami palców. Czułam każdy jego dopracowany szczegół. Nie była to byle jaka sukienka. Ta była idealna.
-Van!-krzyknęłam za siostrą.
-Słucham?-spytała.
-Chcę tę sukienkę-podałam jej po chwili idealnie zszyty kawałek materiału, który sobie upodobałam...
***
Hejka! Jest i pierwszy rozdział. W miarę długi. Postaram się jak najszybciej wprowadzić Rossa do opowiadania:) Zależy mi aby każdy komentował. Dla was to chwilka, a dla mnie ogromna radość:) Dziękuję za to, że jesteście! Kocham was misie<3 A tu macie zdjątko sukienki Laury:)

środa, 9 lipca 2014

Hejka!

Jest to mój nowy blog:) Mam zamiar pisać o nieprawdopodobnej historii Raury. Wymyśliłam ją jeszcze w poprzednim roku i mam nadzieję, że nikt jeszcze takiej nie ma:) Prolog już niedługo:) Mam nadzieję, że będziecie czytać:) Także do napisania!

Prolog

Dawno temu w L.A mieszkała dziewczyna, która bardzo chciała mieć siostrę. Jej marzenie spełniło się, kiedy matka oznajmiła, że jest w ciąży. Dziewczyna skakała z radości. Wtedy nie liczyło się dla niej nic więcej niż kochająca mama, wspaniały ojciec i przyszła siostra, która w rodzinie miała się pojawić za 9 miesięcy...
Dni mijały, a Vanessa - 18-letnia dziewczyna, która czekała na poród matki - wybierała imię dla swej siostry. Wtedy może nie miała pewności, jakiej dziecko będzie płci, dlatego wybierała imię męskie i żeńskie. Kłóciła się nawet o nie z rodzicami. Bardzo chciała, aby córkę nazwać Anastasia, a chłopca - Maks. 
Już po 5 miesiącach wiedziała, że na pewno jej marzenia zostaną spełnione. Mama wróciła od ginekologa z wiadomością, że urodzi dziewczynkę. Vanessa była tak bardzo szczęśliwa... Do czasu. 
Pewnego dnia matka źle się poczuła. Damiano - ojciec Vanessy i mąż Ellen - zawiózł swą ukochaną żonę do szpitala. Tam okazało się, że Ellen ma ciążę zagrożoną. Do końca ciąży miała zostać w szpitalu. Lekarz oznajmił, że przeżyje albo dziecko, albo matka...
Teraz życie młodej Vanessy legło w gruzach. Tak bardzo kochała matkę... I tak bardzo chciała mieć siostrę... Teraz należało czekać. Wytrwale czekać, aż przyjdzie dzień porodu, a zarazem decyzji o prawdopodobnej śmierci jednej z nich...
No cóż... W dniu porodu Ellen zmarła. Zdążyła jeszcze zobaczyć swą śliczną córeczkę, potrzymać ją i wyrazić Vanessie oraz Damiano swą ostatnią prośbę. Jak ona brzmiała? Ellen prośbą było to, aby córce dać na imię Laura. To były ostatnie słowa, które Ellen wyrzekła. 
Co było dalej? Damiano załamał się po śmierci żony. Trzy miesiące później serce pękło mu z rozpaczy... 18-letnia Vanessa została sama. Sama z 3-miesięczną siostrą Laurą. Została jej prawnym opiekunem. Wywalczyła obie prawa w sądzie. Ale mimo to, że jej rodzice nie żyli, Van była szczęśliwa móc mieć siostrę, która była dla niej wszystkim...
Vanessa nie należała do najbogatszych osób. Mimo to dawały sobie z Laurą radę. Vanessa nawet miała cel - zbierała pieniądze na nowe i lepsze mieszkanie. To było dla nich troszkę za małe. Niestety... Z każdym dniem Vanessa oszczędzała co do grosza, by móc przenieść się w inne miejsce. Zacząć nowe życie, bez tylu wspomnień...
Niestety i tu pojawiły się nowe problemy, które obróciły życie sióstr Marano o 180 stopni. Kiedy Laura miała 7 lat poszła do pierwszej klasy. Niby na początku wszystko było w porządku. Do czasu... Jak co tydzień higienistka szkolna robiła ,,obchód". Sprawdzała czy dzieci dobrze się odżywiają oraz ich wzrost, wzrok, itp. Zauważyła, że Laura z tygodnia na tydzień widzi mniej. Te literki, które jeszcze tydzień wcześniej mogła bez problemu przeczytać, teraz zamazywały jej się całkowicie. Nawet jak siedziała w pierwszej ławce. Niestety na leczenie było już za późno. Laura straciła wzrok. I właśnie z tej przyczyny Vanessa z przymusu musiała zrezygnować z kupna nowego mieszkania. Teraz ,,różowe okulary" zostały zdjęte a nadeszła szara rzeczywistość, która dla Laury okazała się być ciemnym koszmarem...
***
Jest i prolog. Mam nadzieję, że ktoś będzie czytał:) Czekam na wasze opinie i komentarze miśki:) Do napisania!