poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 12

*Oczami Rossa*
-Co to ma znaczyć, że wystąpiły komplikację?-spytałem lekko podenerwowany.
-Panna Laura ma uszkodzony jeden z nerwów, co komplikuję całą sytuację. jest możliwość, że po wybudzeniu nadal będzie niewidoma.
-Jakie jest prawdopodobieństwo, że nie będzie wyleczona?-spytała Vanessa.
-Jakieś 60% szansy na to, że nie odzyska wzroku.
-Dajecie jej 40% szans na to, że zobaczy cokolwiek?-spytałem.
-Tak. Ale nawet jak zobaczy i tak pana nie pozna.
-Jak to?-spytałem nie rozumiejąc.
-Niewidome osoby ,,widziały" wcześniej dotykiem. Nie potrafią obsługiwać się wzrokiem. Być może nawet nie będzie wiedziała, że tak wyglądają ludzie-wytłumaczył.
-No ale zaraz... W dzieciństwie widziała-powiedziała Van.
-Tak. Ale te obrazy już dla niej nie istnieją. Może coś się zachowało, jak kolory czy jakieś zjawiska. Straciła wzrok za wcześnie na dokładną ocenę sytuacji. Będziecie musieli ją nauczyć jak wygląda chociażby pies.
Nie rozumiałem tego. Co to znaczy, że ona może nawet nie wiedzieć jak wyglądam. Kim jestem. Czym jestem. Przecież powinna wiedzieć, że osoby, na które patrzy, to ludzie. Ale pozostaje też druga kwestia - czy w ogóle odzyska wzrok.
Mimo to, kwestia obrazów nadal wydawała mi się nierealna...
*Oczami Laury*
Z dala dochodziły mnie ciche szepty. Szepty jakiś ludzi. Zapewne mówili o mnie...
-Nie udało się, chyba-powiedział pierwszy. Ale nie udało co?
-Wydaje mi się, że jednak mamy jakieś szanse, aby móc powiadomić ich o sukcesie-dodał drugi.
Zapewne rozmowa dotyczyła mnie.
-Za ile się obudzi?
-Nie mam pojęcia. Powinna za jakieś dwadzieścia-trzydzieści minut-dodał.
Na tym przestałam słuchać. Zdałam sobie z czegoś sprawę... A co jak ja już naprawdę do końca zostanę niewidomą? Przecież ta operacja zapewne była droga... Ross! Przecież Ross płacił!
A co z Vanką?
Tyle pytań kłębiło mi się w głowie. Ale co ja mogłam powiedzieć więcej?
*Oczami Narratora*
(Ale ja was męczę tajemniczymi narratorami xD ~ od Abi).
-Halo?-kobieta podniosła słuchawkę.
-Pani Grand?-spytał głos po drugiej stronie słuchawki.
-Oczywiście. A co się stało?-spytała.
-Sprawa jest bardzo delikatna. Czy jest pani sama w domu?
-Ja zawsze jestem sama w domu. Może pan podać konkrety? O co chodzi?-powiedziała lekko zirytowana.
-Chodzi o niejaką Laurę-dodał mężczyzna.
-Jaką znowu Laurę?-spytała zszokowana kobieta.
-Mówi pani coś nazwisko ,,Marano"?-spytał.
-Tak. Znam. A co?-spytała.
-A Laura Marie Marano? To pani coś mówi?
Kobieta aż prawie upuściła słuchawkę słysząc to imię. Już jak wspomniał nazwisko Marano oddech jej przyspieszył. A teraz już w ogóle.
-Tak. Znam-głos jej zadrżał.
-Czy interesuje może pani się jej stanem lub jej życiem w jakikolwiek sposób?-spytał mężczyzna.
-Tak. Może pan jaśnie?-spytała.
-Oczywiście. Laura jest w szpitalu. Jeżeli pani chce ją odwiedzić zapraszam na Baker Street. Sala 308.
-Jejku! Co jej się stało?-spytała przejęta.
-Ma operację-rozłączył się...
*Oczami Rossa*
-Czy może mi pan powiedzieć, ile mamy czekać na to, by do niej wejść?-spytała Vanessa.
-Możecie wejść już teraz. Ale ostrzegam, że jeżeli operacja się powiodła, Laura może być w szoku.
-Rozumiemy. To my już panu podziękujemy-powiedziałem i odeszliśmy do sali Laury.
-Dzień dobry-przywitaliśmy się z Vanessą z innymi lekarzami.
-Dzień dobry. Panna Laura powinna się obudzić już niedługo-powiedzieli i zostawili nas samych z Lau.
-Oj moja kochana siostrzyczko-powiedziała Vanessa.
Laura wyglądała... Dziwnie. Nie rozumiem dlaczego lekarz powiedział, że może doznać szoku, jak się obudzi, skoro ona ma jakieś waciki na oczach. Zapewne długo ich nie ściągnie.
Po chwili do sali weszła pielęgniarka.
-Przepraszam! Czy ona to długo będzie miała?-spytałem.
-Tak. Przez jakieś dwa dni-dodała z uśmiechem kobieta.
Gratuluję inteligencji lekarzowi.
-Oj Lau, Lau-dotknąłem delikatnie jej ramienia. Teraz wyglądała tak niewinnie, aż poczułem się winny.
Jeżeli nie odzyska wzroku nie wybaczę tego sobie...
***
I jest nowy rozdzialik :) Za te 17 komów :* Staram się jakoś pisać, ale brak weny robi swoje. Piszę je trochę na siłę, dlatego wychodzą takie dziwne :/ No nic... 
Tu nie będzie zwiastunów, bo nie mam rozdziałów napisanych z wyprzedzeniem :/
Zapraszam was oczywiście na pozostałe blogi :*
Do napisania!

piątek, 27 marca 2015

Rozdział 11

Daga - twój kom mnie rozwalił xD
*Oczami Laury*
-Proszę się przygotować-usłyszałam jakiś głos nad sobą.
-Na co?-spytałam zaspana. Dopiero się obudziłam. Zastanawiałam się, jak to będzie, gdy już cokolwiek zobaczę. O ile w ogóle...
-Na operację-no tak. Dopiero teraz mi przypomniała.
-Gdzie mam iść?-spytałam.
-Zaraz panią przeniesiemy na wózek, aby nie musiała pani iść po nieznanych korytarzach.
-Zapewne ma pani do czynienia z niewidomymi dość często-powiedziałam z lekkim uśmiechem. Jej głos był miły. Ciekawe, jak ona mogła wyglądać.
-Tak. W tej klinice to normalne-zaśmiała się.
Po chwili z jej pomocą usiadłam, jak się okazało, na wózek inwalidzki.
Jechałam sobie spokojnie, co chwilka skręcając, aż wreszcie wózek się zatrzymał, a ktoś ujął moją dłoń.
-Jak się czujesz?-powiedział dany głos.
-Vanessa? Skąd wiesz, gdzie jestem?-spytałam.
-Ross mi powiedział.
-Znasz Rossa?-spytałam zszokowana.
-Tak. Przyszedł do mnie wcześniej i powiedział, że jest możliwość operacji, ale ty nie chcesz z niej skorzystać.
-Poszedł do ciebie?-spytałam jeszcze zaskoczona.
-Tak. Nie wiedział, czemu nie chcesz iść na operację-zacisnęła mocniej dłoń na mojej dłoni, a jej głos zadrżał. Ten temat był drażliwy....
-Powiedziałaś mu?-ja też byłam bliska płaczu.
-Tak. On wie-odparła ściszając głos. Jedna łza spłynęła po moim policzku.
-Możemy już iść?-spytała ta kobieta.
-Tak-odparłam.
Van puściła moją dłoń, a ja wjechałam do sali. Po chwili kazano mi wysiąść z wózka i położyć się na wznak. Wbili w moją żyłę igłę. Lekko syknęłam z bólu. Po chwili czułam, jak jakiś środek dostaje się do moich żył, a ja robiłam się coraz bardziej senna....
*Oczami Rossa*
-Powiedziałaś jej?-spytałem podchodząc do Vanessy.
-Tak. Nie mogę jej oszukiwać-powiedziała mając oczy czerwone od łez.
-Jak myślisz? Boi się?-spytałem.
-Na pewno. Teraz gdy już wiesz, co przeżyła, to powinieneś się domyślić.
I tak było. Domyśliłem się wcześniej, ale nie wiedziałem, co powiedzieć. Teraz pozostało mi tylko milczeć i czekać...
***
-Halo?-odebrałem telefon, który właśnie zaczął dzwonić.
-Cześć synku-powiedziała mama.
-Co jest?-spytałem.
-Jak się czuję Laurunia?
-Jest okey. To znaczy tak myślę... Ehh.... Ma operację.
-Będzie dobrze. Zobaczysz.
-Mam taką nadzieję.
-Ja też. Lubisz ją?-zdziwiło mnie to pytanie mamy.
-No.. Tak-odparłem zgodnie z prawdą.
-A podoba ci się?
-Jako koleżanka?
-Nie. jako dziewczyna.
-Mamo przestań... Zależy mi na niej, ale jest moją przyjaciółką. Tylko przyjaciółką. Zresztą za krótko ją znam-dodałem.
-Szkoda. Ja ją bardzo polubiłam-zaśmiała się. Co mamę tak naszło?
-Dobra. Ja będę kończył.
-Powiedz tylko jeszcze... Długo ją operują?
-Tak. Już jakieś trzy godziny.
-Nie jesteś zmęczony? Cały czas przy niej czuwasz.
-Bo nie chcę, by coś jej się stało. Chciałbym cały czas być przy niej.
-I ona ci się nie podoba...-powiedziała mama szeptem, myśląc, że nie usłyszę.
-Słyszałem-odpowiedziałem na jej zagadnienie.
-Ale co?-no tak. Nie ma to jak udawać, że nie wie się, o co chodzi.
Po chwili z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Nie miał zadowolonej miny.
-Czekaj mamo, muszę kończyć-rozłączyłem się szybko i podbiegłem do niego.
-Panie doktorze, i co z nią?-spytałem. Van pojawiła się obok mnie.
-Kim państwo są?-spytał lekarz.
-Ja jestem jej siostrą, to jest jej przyjaciel-odparła Vanessa.
-Cóż.. Podczas operacji wystąpiły pewne komplikację...
***
Miałam nie pisać na siłę, ale co tam... Zobaczyłam 15 komów i sobie pomyślałam ,,Za długo nic nie piszesz". No i ,,napisałam" - jeżeli tak to można nazwać.
Mało się dzieje, bo pomysły mi wylatują z głowy. Niedługo koniec bloga (już was wolę przygotować).
Jakieś 10-15 rozdziałów do końca... Co oznacza, że do czerwca blog zostanie zakończony.
Jeszcze jedno, co do mojego drugiego bloga. Jeżeli na Dreams będzie dużo komó rozdziały będę wstawiała, co dwa dni.
Do napisania! 
Dziękuję za komy <3

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 10

*Oczami Laury*
-Tak. Zgadzam się-odparłam z uśmiechem. Ross przytulił mnie mocno.
-Dziękuję-wyszeptał mi we włosy.
-Za co?-spytałam.
-Po prostu. Za to, że będziesz z nami...
<Tydzień później>
Moja praca trwa w najlepsze. Ale jak na razie mam praktyki z panią Stormie. Ja i Ross spotykamy się niemalże codziennie. Jest moim najlepszym przyjacielem. Po jego długich namowach zgodziłam się na zabieg na odzyskanie wzroku. Mam termin za trzy dni...
Pianino od mojej siostry robi wiele użytku, bo Ross mi pomaga przypomnieć sobie grę. A obiecał, że jak tylko odzyskam wzrok (w co okropnie wierzy) to nauczy mnie grać jak Bethoven. Zaśmiałam się na to.
-Jesteś genialna Lauro. Myślę, że masz wrodzony talent-usłyszałam ciepły głos mamy Rossa i sama się uśmiechnęłam.
-Dziękuję.
-Ross to szczęściarz-zaśmiała się.
-No nie powiedziałabym-odparłam z uśmiechem.
-Oj uwierz mi. Od roku nie był taki szczęśliwy-dodała.
-Aż rok? Coś się stało?-słyszałam, że po tym pytaniu westchnęła.
-Ross był członkiem zespołu R5, w którym grał z rodzeństwem.
-To ten super zespół jest jego?-nagle sobie przypomniałam, że Vanka jest ich fanką-Ale czemu mi nie powiedział?-spytałam.
-Cóż... Rok temu mieli pojechać w trasę. Ross już był w Nowym Yorku, czekał tam na rodzeństwo, z którym grał i przyjaciela - ostatniego członka zespołu. Ale oni mieli wypadek.
-Mogę ich jakoś odwiedzić?-spytałam.
-Oni zginęli Lauro-odpowiedziała, a ja nagle stałam się jakaś taka... Słaba...
***
Nawet nie wiem, czy byłam obudzona, czy działała tylko moja świadomość. Niewidomi tak mają. W końcu nie mogę zobaczyć, gdzie jestem...
Nawet nie posiadam snów. Chociaż moje sny, a raczej sen, bo w kółko jest to samo, to tylko patrzenie na różowy puszek. I słyszenie słabego głosu Vanessy...
-Lau?-spytał głos. Jakiś głos. Czyżby Ross?
-Tak?-wychrypiałam. Tsa, Na bank Ross.
-Jak się czujesz?-spytał.
-Okey. Długo spałam?
-Dwa dni-na jego słowa wzdrygnęłam się.
-Zaraz... Jutro operacja?
-Tak. Postanowili nie przekładać. Po prostu spałaś tyle, bo lekarze przez pomyłkę dali ci narkozę. Na pewno okey?
-Tak. Na pewno. Dziękuję, że jesteś-powiedziałam z uśmiechem.
-Dla ciebie zawsze...
I to były ostatnie słowa jakie słyszałam. Chyba znów byłam zmęczona, bo zmorzył mnie sen...
***
Obudziłam się dość wypoczęta. Jak tylko próbowałam wstać, czyjaś ręka mnie zatrzymała. Ross.
-Laura, odpoczywaj-powiedział zaspanym głosem.
-Już wypoczęłam. Długo tu jesteś?-spytałam.
-Stosunkowo niedługo.
-Coś więcej?
-Teoretycznie jestem tu dwie godziny.
-A praktycznie?-spytałam. Słyszałam jego głos po prawej stronie od mojego łóżka, dlatego tam obróciłam głowę.
-Teoria nie pokrywa się z praktyką-zaśmiałam się.
-Czyli twoja teoria jest błędna-powiedziałam.
-Może i teoria tak, ale przynajmniej fakty są prawdziwe-odpowiedział z wyczuwalną radością w głosie.
-Dobra gadaj ile tu jesteś.
-Nie ważne-powiedział.
-Kiedy operacja?-spytałam.
-Za osiem godzin. Idę na chwilkę po coś do picia i zaraz wracam.
-Okey-słyszałam jak wychodzi. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Po chwili usłyszałam, jak ktoś wchodzi. To na pewno nie był Ross.
-Musi panią bardzo kochać-odezwał się ktoś do mnie.
-Ale kto?-spytałam.
-Ten blondyn-zapewne Ross. Pani Thouse mi mówiła, że jest blondynem.
-Dlaczego pani tak sądzi?-spytałam.
-Bo odkąd pani tu jest, to nie opuścił pani nawet na krok. Nawet spał przy łóżku. I w dodatku opłacił operację.
-Moją operację?-spytałam nie dowierzając.
-Tak. Na odzyskanie wzroku.
-Mówił, że jest darmowa-odpowiedziałam sama do siebie.
-Dlatego właśnie sądzę, że ma pani cudownego chłopaka. I jakiego skromnego. Szczęściara z pani-powiedziała, po czym najwyraźniej wyszła, bo słyszałam tylko jej kroki.
Po chwili do sali znów ktoś wszedł.
-Już jestem-radość w jego głosie była wielka.
-Jesteś tu aż dwa dni?-spytałam.
-Kto ci powiedział?-spytał zszokowany.
-Pielęgniarka. Ale to nie wszystko. Dlaczego mi nie powiedziałeś?-spytałam.
-O czym?
-O tym, że zapłaciłeś za moją operację-powiedziałam lekko zła.
-To też ci powiedziała? Jejku...
-Ross ja się pytam, dlaczego to zrobiłeś!
-Bo mi na tym zależy, okey?-odpowiedział. Zamurowało mnie.
-Dlaczego?
-Bo chciałbym, abyś mogła cieszyć się w pełni życiem. Być szczęśliwa.
-Uważasz, że nie jestem?
-Jesteś jak ktoś, kto nie znając języka Chińskiego wyjeżdża do Chin na stałe, choć nie potrafi porozmawiać z nikim. Ty się tu nie odnajdujesz. Tam pomogą rozmówki, a tu potrzebujesz laski. Czy to życie nie sprawia ci kłopotu?
Milczałam, bo miał rację. Jednak po chwili dodałam:
-Ale dlaczego mi nie powiedziałeś, że zapłacisz za nią?
-A zgodziłabyś się?
Po tych słowach nie miałam więcej pytań...
***
Hejka... Postanowiłam dokończyć rozdział, bo wasze komentarze mi w tym pomogły :) A szczególnie komentarz Szylwi, gdzie napisała, że to mój blog od początku do końca... Dziękuję kochana!
W każdym bądź razie rozdziały będą jak je po prostu napiszę. Nie chcę ich pisać na siłę. 
Dziękuję wam za wsparcie. I za to, że zaczęliście komentować mojego drugiego bloga :D
Teraz się z wam żegnam.
P.S wiedzieliście, że Laura i Andrew są razem? Jestem załamana...

sobota, 21 marca 2015

Ogłoszenie!

Jak widać- nie rozdział. Nawet nie wiem, czy się pojawi, bo jak tylko w niego wchodzę, by dopisać kawałek (bo troszkę mam) to od razu zamykam tę kartę.
Po prostu wy już nie czytacie tego bloga (nie mówię o tym, co regularnie komentują i jestem pewna, że czytają), ja nie mam weny...
Zastanawiam się czy zrobić sobie kolejną przerwę? Może usunąć? Przekazać komuś? Albo pisać z kimś...
Tak samo mam z drugim blogiem. Myślałam, że będziecie go czytać (nie mówię o obserwatorach a komentarzach).
Przy prologu było 17 komów, a teraz przy trzecim rozdziale - 5.
Uwierzcie mi, że dużo pracy wkładam, by pisać dla was te rozdziały, ale jak nie mam dla kogo, to moim zdaniem jest to bez sensu.
Zastanawiam się nad całkowitym opuszczeniem bloggera. Tu nie mam weny, a tam - czytelników.
Zresztą tu też...
Nie wiem jak wy to widzicie, ale ja widzę jak na razie koniec mojej przygody z bloggerem.
Naprawdę dziękuję wszystkim komentatorom za komentarze i wsparcie, które mnie motywuje, ale po prostu i tu na Dark i tam na Dreams jest to samo.
Dlatego chciałam was szczególnie przeprosić. Te dziesięć osób, które skomentowały poprzedni rozdział.
Do (być może) napisania.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 9

NOTECKA!!!
*Oczami Rossa*
-Vanessa Marano?-spytałem patrząc dziewczynie w oczy. Właśnie dostałem się pod dany adres. Nie licząc korków na drodze i trzykrotnej pomyłki drzwi.
-Ta. A o co chodzi?-spytała nie pewnie.
-Ja w sprawię Laury. Jestem Ross-wyciągnąłem szybko ku niej dłoń.
-A! To ty jesteś jej nowym przyjacielem-uśmiechnęła się i uścisnęła moją dłoń. Lau o mnie wspominała?
-Ja w pewnej delikatnej sprawie-powiedziałem po chwili.
-Wejdź do środka-powiedziała otwierając szerzej drzwi.
-Nie. Ja tylko na chwilkę. I tak muszę zaraz jechać. Chodzi mi o Laurę-podkreśliłem ponownie.
-A więc słucham.
-Znalazłem ostatnio ofertę, bardzo korzystną, pewnego doktora, który robi operację na oczy-jej mina już nie była taka uśmiechnięta. Zrzedła i po chwili dodała:
-Mam nadzieję, że nie powiedziałeś jej tego...-dodała marszcząc brwi.
-W tym sęk! Powiedziałem, a ona uciekła. W dodatku była chyba zła. Nie rozumiem. Ja na jej miejscu bym chciał odzyskać wzrok-powiedziałem nie rozumiejąc.
-Chodzi o to, że już wcześniej próbowaliśmy. Jak tylko Lau straciła wzrok. I to był najgorszy błąd, jaki popełniliśmy. Ty nie wiesz, co ona przeżywała... Ból, strach... Nie powodzenie... Cierpienie! Te zabiegi nie dość, że bolesne, to jeszcze bez skutkowe!-wybuchła. Nawet nie wiedziałem...
-Przykro mi-powiedziałem ze skruchą.
-Mnie też-odparła nie ufnie Vanessa.
-Ale... Ten doktor pod narkozą działa. Może to będzie jej ostatnia szansa w jej życiu-dodałem.
-Nawet jeżeli, nie mamy na to pieniędzy-odparła z westchnieniem Vanessa.
-O to się nie martwcie-powiedziałem z uśmiechem, po czym pomachałem jej na pożegnanie, zostawiając ją w stanie szoku.
*Oczami Laury*
Ból. Cierpienie. Łzy. Te trzy rzeczy właśnie kłębiły się w mym sercu. Nie płaczę tak normalnie, ale w sercu, które krwawiło morzem łez i przykute było doliną rozpaczy.
Nie potrafiłam opisać swojego stanu emocjonalnego, bo był beznadziejny.
Źle potraktowałam Rossa, ale też nie chciałam kolejnych zabiegów.
Te lata, kiedy dopiero, co straciłam wzrok były dla mnie niczym piekło na ziemi. Nie potrafiłam się odnaleźć.
Teraz już nawet nie pamiętam, jak to jest widzieć. Jest tylko jedna rzecz, którą do dziś widzę oczyma wyobraźni.
Nie kolory, które czasem ujawniają mi się, kiedy pomyślę o czymś miłym.
Nie woda, którą pamiętam z czasów, kiedy ja i Van ciągle pływałyśmy na basenach.
Nie niebo, które codziennie miało inny kolor, a mimo to, zawsze było tak samo piękne.
Ale jedna mała rzecz.
Mianowicie mała, puszysta, którą można było dotknąć. I w dodatku różowa.
Nie wiem, co to jest, bo nie pamiętam. Ale wiem, że coś na pewno...
Po chwili rozniosło się pukanie do drzwi. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy na serio nie pomyśleć o operacji. Ale wychodziło ciągle na to, że jej nie chce.
-Proszę-powiedziałam zachrypiałym głosem.
-Lau...-już wiedziałam, kto wszedł.
-Nic nie mów-odparłam.
-Mam nadzieję, że nie jesteś zła.
-Nie. Nie jestem-wysiliłam się na smutny uśmiech. I tak zapewne mnie demaskował...
-Ale przemyślisz moją ofertę?-spytał z nutką nadziei w głosie.
-Tak. Postaram się. Jak na razie przemyślałam twoją ofertę dotyczącą pracy w twoim, to znaczy twojej mamy salonie.
-I co wymyśliłaś?-spytał z nieukrywanym zaciekawieniem.
-Jeżeli twojej mamie nie sprawi to kłopotu, to bardzo chętnie-odparłam z lekkim uśmiechem.
-Już z nią rozmawiałem. Zgodziła się-odparł Ross. Jestem pewna, że się uśmiechnął.
-Ross?-spytałam nie pewnie zagryzając wargę do środka i nerwowo bawiąc się włosami.
-Co?-spytał. ,,Zapytać czy nie?" - pytała moja podświadomość.
-Czy mogę...-,,No zapytaj!" - tsa... kocham cię mózgu.
-Czy możesz?-ponaglał.
-Sprawdzić jak wyglądasz?-spytałam zagryzając usta z obawy na odpowiedź.
-Jasne... Ale jak?-spytał.
-My, niewidomi, po prostu mamy tak, że jak dotykamy dłonią czyjąś twarz, to wyobrażamy sobie, jak ona wygląda-powiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Jasne-byłam pewna, że on też się uśmiecha. I takim cudem wyobraziłam sobie jak wygląda mój przyjaciel. A powiem szczerze, że na pewno nie był brzydki...
<Następny dzień>
-Halo?-zaspany głos. Niedobudzenie. Dźwięk dzwoniącego telefonu. To wszystko stało się przed tym, wypowiedzianym przeze mnie zdaniem.
-Cześć Lau-entuzjastyczny głos po drugiej stronie mógł należeć tylko do niego.
-Co tak wcześnie?-spytałam z jękiem niezadowolenia.
-Słoneczko świeci, dzień piękny, cóż może być lepszego?-spytał jeszcze bardziej entuzjastycznie.
-Okey...-powiedziałam nie pewnie.
-Chciałem się z tobą spotkać-odparł.
-A to mi nowość-powiedziałam z sarkazmem. Mimo to, uśmiechnęłam się. Schlebiało mi coś takiego.
-To kiedy?-dałabym sobie rękę uciąć, że znów się uśmiecha.
-Przyjdź za pół godziny-dodałam już wstając.
-To będę za piętnaście minut-zaśmiał się po czym rozłączył. Szalony...
 <Godzina później>
-Naprawdę Ross? Naprawdę?-spytałam z lekką nutką ironii. Ross właśnie opowiadał mi o swoim życiu.
-A cóż ja na to poradzę-zaśmieliśmy się.
-No rzeczywiście - nie masz co z tym zrobić-zaśmiałam się.
-Lau słuchaj... Przemyślałaś propozycję pracy?-spytał.
-Tak. Szczerze mówiąc owszem.
-I co z tych rozmyślań wynikło?-spytał.
-Nie wiem, czy jesteś godny poznać tak pilnie strzeżony sekret-zaśmiałam się.
-Myślę, że jednak jestem-odparł.
-Ale czy jesteś gotów? To najgłębsze sekrety mego umysłu-dodałam by podreperować atmosferę.
-Z ręką na sercu - jestem gotów-odparł jakby jakiś rycerz w średniowieczu.
-Na pewno? Nie chcę odpowiadać tak, aby sprawić ci przykrość.
-Myślisz, że odpowiedź będzie inna, niż oczekuję?
-Tak. Właśnie tak myślę-dodałam. Zamilkł na chwilkę.
-Ale mimo to, chcę poznać odpowiedź. Inaczej nie będę mógł spać spokojnie.
-Jesteś pewien? Jak już poznasz, to nie będzie odwrotu. A boję się zniszczyć ci psychikę-dodałam drocząc się z nim.
-Jeżeli tak ma być, to niech tak będzie. Cóż ja mogę więcej uczynić-czułam, że złapał mnie za dłonie.
-Możesz zaprzestać zmuszać mnie do odpowiedzi, której być może nie chcesz poznać.
-A co jeśli chcę?
-A co jeśli znasz odpowiedź?
-Jestem pewien, że nie znam. Ale bardzo bym chciał. Lau, więc?-spytał już troszeczkę podenerwowany. Dłużej nie mogłam się bawić w kotka i myszkę. Wreszcie należało wyznać mu prawdę...
***
Witajcie. Na początku chciałam was przeprosić za długą nieobecność, ale niestety tak już będzie. Do końca tego bloga posty (rozdziały) będą pojawiały się raz na 5-6 dni. Niestety troszkę za dużo na siebie wzięłam, pochłonął mnie drugi blog (na którego mam wenę, a na tego niestety nie) i po protu jak się dowiedziałam jak to jest, kiedy ktoś odzyskuje wzrok... Masakra.
Po drugie chciałam wam przyznać, że jest mi trochę przykro, bo wcześniej bardzo dużo komentarzy zostawialiście, czekaliście na bloga od 2014 roku, a teraz się okazuje, że mało kto komentuje (nie mówię o tych 13 osobach z poprzedniego rozdziału :*). Frekwencje tego bloga spadają, wyświetlenia i komy też, ja mam brak weny, dużo nauki, testy przed sobą i jeszcze innego bloga i zastanawiam się nad opuszczeniem całkowitym tego bloga.
Nie wiem, jak wy to widzicie, ale ja czuję, że niestety chyba tak będzie najlepiej.
Dziękuję za komy z poprzedniego rozdziału :*
Rozdział z dedykacją dla Mary Jane i Kruchej :D

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 8

*Oczami Laury*
-No cóż... Muszę już iść. Ale naprawdę bardzo miło było państwo poznać-powiedziałam z uśmiechem.
-Ciebie również skarbie. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, to oczywiście ci pomożemy. Co tylko chcesz-powiedziała ciepłym głosem pani Stormie.
-Dziękuję za wszystko, ale chyba nie będzie takiej potrzeby-uśmiechnęłam się. Po chwili czułam jak ktoś chwyta mnie za ręce.
-To mamo... Ja idę odprowadzić Laurę-powiedział Ross po czym wzmocnił uścisk.
-Oczywiście Ross. Tylko wróć szybko, dobrze?-spytała z troską pani Stormie. Jak ja bym chciała, aby mama się tak o mnie martwiła...
-To idziemy?-spytał Ross.
-Tak. Jasne-uśmiechnęłam się i po chwili szłam ramię w ramię z z przyjacielem.
-Bo wiesz... Tak sobie pomyślałem...-zaczął.
-No?-ponaglałam go.
-Czy ty serio chcesz pracować w takim zakładzie?-spytał.
-Nie wiem. Chcę jakoś się usamodzielnić. Ale czy ja chcę tam pracować?... To chyba jedyna praca, gdzie mnie przyjmą-powiedziałam i spuściłam głowę.
-No ale wiesz... Bo ja mam inną ofertę-powiedział.
-Tak? A jaką?-zaciekawił mnie swoją jeszcze nie wypowiedzianą propozycją.
-No... Abyś pracowała... W sensie... No bo... Lubisz masować?-spytał po dość długim jąkaniu się.
-No... Nawet. A co?-spytałam dalej nie rozumiejąc.
-A masowałaś kogoś kiedyś?-spytał.
-Wiesz... Jestem niewidoma, a w szkole uczono nas wielu praktyk. Masowania, malowania czy takiej pracy, do której mnie przyjęto. Vanessa twierdzi, że mam złote pace. Myślę, że potrafiłabym pracować w takim zakładzie. Nie jestem jakimś wybrykiem natury, tylko zwykłą, niewidomą osobą.
-Przepraszam. Zapomniałem-powiedział skruszony.
-Nic nie szkodzi. Lubię jak zapominasz o moim kalectwie.
-Naprawdę?-w jego głosie wyczułam lekkie zadziwienie.
-Tak. Całe życie traktowali mnie jak kalekę i non stop mi to uświadamiali. Nie było osoby, która by mówiła do mnie bez litości, albo taka, która pozwalałaby mi zapomnieć. A teraz pojawiłeś się ty-powiedziałam z uśmiechem.
-Nie wiedziałem, że nie lubisz litości-powiedział.
-Wiesz. Ty na pewno po jakimś czasie też byś ją znienawidził w moim stanie-odpowiedziałam, a resztę drogi przeszliśmy delektując się ciszą.
Kiedy już chyba doszliśmy pod mój dom (Ross się zatrzymał) to wtedy zaczął:
-To... Przyjęłabyś tamtą pracę? Tą z masażem?-spytał. Wyczułam w jego głosie nie pewność.
-A czyj to zakład?-spytałam.
-Mojej mamy. To co?-spytał zaciekawiony.
-Nie wiem... Muszę się zastanowić... Dam ci znać, okey?-spytała nie pewnie.
-Jasne-po chwili poczułam, jak bierze delikatnie moją dłoń i zaprowadza mnie aż po same drzwi mojego domu.
-Do jutra-powiedział i puścił moją dłoń...
<Następny dzień>
Obudziłam się, bo usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Starałam się usłyszeć w jakim miejscu się znajduje. Zaczęłam jeździć ręką po mojej komodzie, gdy usłyszałam, że coś z hukiem spada na ziemię. ,,Pewnie telefon" - pomyślałam. I nie myliłam się. Podniosłam przedmiot, a że miał pełno klawisz, bo Vanessa nie chciała mi kupić jakiegoś nowego, szybko wyczułam klawisz do odbierania połączeń.
-Halo?-powiedziałam zaspanym głosem.
-Hej gwiazdeczko-usłyszałam radosny głos mojej siostry.
-Van? Która godzina?-spytałam.
-Jakoś po dziesiątej. Słuchaj... Kiedy zaczynasz pracę?
-Wydaje mi się, że rozmowę mam jeszcze za jakieś trzy dni, bo dzwonili do mnie. A co?-spytałam.
-Nie chciałabyś gdzieś ze mną pojechać?-spytała.
-Wiesz Van... Nie mam ochoty. Dziś mam dać Rossowi odpowiedź także...
-Temu chłopakowi, co jest dla ciebie taki miły? Co masz mu niby powiedzieć, hmmm?-spytała.
-Bo wczoraj zaoferował, abym zaczęła pracę u jego mamy. Ona ma jakieś studio masażu, czy coś-odpowiedziałam.
-Laura, to wspaniale! Ale czy ten chłopak nie będzie chciał czegoś w zamian?
-Nie rozumiem-zmarszczyłam brwi.
-Wiesz... Dostajesz pracę. Od niego...
-Van nie przesadzaj. Lubię go i myślę, że on mnie też. Tylko chciałam się ciebie zapytać, co o tym sądzisz. Czy powinnam przyjąć tę pracę czy raczej sobie odpuści.
-Moim zdaniem zdobyłabyś lepsze kwalifikację. Zawsze jak przestaniesz pracować u jego matki możesz zacząć pracę gdzie indziej z większym wykształceniem. Ale ja mu jakoś nie ufam.
-A ja tak. Może nie znam go zbyt długo, ale bardzo go lubię. Jest bardzo miły i troskliwy. I przychodzi codziennie. A poza tym będzie mnie uczył grać na pianinie!-powiedziałam z euforią.
-Może pierw trochę lepiej go poznaj, co?
-Tak. Dzięki za radę Van. Ja już będę kończyć-powiedziałam, a kiedy usłyszałam ciche ,,pa" po drugiej stronie rozłączyłam się. Przynajmniej taką mam nadzieję, że trafiłam w ten głupi klawisz.
Po chwili wyciągnęłam z szafy jakieś ciuchy. Nawet nie wiem jakie, bo przecież nie widzę. Mam 50% szans, że koszulka jest założona na dobrą stronę. Po chwili usłyszałam jak ktoś puka do drzwi.
-Proszę!-krzyknęłam.
-Cześć Laura-od razu poznałam ten głos. Ross.
-O hej. Ja dopiero wstałam, więc nigdzie nie idę-domyślałam się, że chciał iść na spacer, więc wolałam go uprzedzić, że jak na razie, nigdzie nie idę.
-Ja nie w tej sprawię-odpowiedział. Dałabym sobie głowę uciąć, że właśnie się uśmiechnął.
Ciekawe jak on wygląda.
-A co?-spytałam.
-Zastanowiłaś się nad moją ofertą?-spytał.
-Tak. Ale nie jestem w stanie jasno sprecyzować, czy chcę ją przyjąć-powiedziałam kierując się w stronę kuchni.
-Jak to nie jesteś w stanie?-spytał nie rozumiejąc. Szedł za mną.
-Ross... Wszystko uzgadniam z siostrą, a ona boi się o mnie. Myśli, że gdzieś jest tu haczyk-powiedziałam zgodnie z prawdą robiąc sobie kanapki z... czymś.
-Jaki haczyk? Laura, moje intencje są szczere-odpowiedział po chwili.
-Wiem. Ale ona tego nie rozumie i boi się kłopotów. A ja nie chcę, by była na mnie zła. Rozumiesz?-spytałam.
-Staram się.
Po chwili zapadła między nami cisza. Nie lubię takiej ciszy... Jest... Niezręczna...
-Wyjdziemy gdzieś?-słyszałam jego nie pewny głos. Uśmiechnęłam się.
-No a jak!-zaśmieliśmy się oboje.
***
-No to powiesz coś jeszcze o sobie?-spytał.
-A co ja mogę... Wiesz już prawie wszystko-zaśmiałam się-Za to ty... O tobie wiem naprawdę mało.
-A co ja ci mogę powiedzieć?
-Nie wiem... Jak wyglądasz?-o tak. To pytanie mnie nurtuje od początku naszej znajomości.
-Serio? To cię interesuje?-spytał.
-Tak.
-A co jak jestem grubym nastolatkiem, z okularami i aparatem na zębach?-spytał. Zaśmiałam się cichutko.
-Nie będzie mi to przeszkadzać. Przecież i tak nie widzę-powiedziałam z uśmiechem.
-O właśnie, ja w tej sprawię...
-Mojego kalectwa?-spytałam.
-Nie mów tak. Nie lubię tego słowa.
-No dobrze. Więc mojego upośledzenia?
-Tak też nie mów. Laura, ja na poważnie-powiedział wzdychając.
-No ja też-uśmiechnęłam się.
-Chodzi mi serio. Znalazłem takie ogłoszenie... Ale za nim przejdę do rzeczy, to może powiedz mi jak sobie radzisz z wadą, a raczej brakiem wzroku.
-No cóż... Dopiero wyszliśmy, a że jesteśmy przed blokiem to dam ci przykład. Widzisz tamto drzewo, na przeciw bloku?-spytałam. Znam już wszystko na pamięć.
-No tak... Nie mów, że ty też-powiedział z nadzieją.
-Nie, ale je pamiętam. Otóż jak chcę do niego dojść i na nie nie wpaść muszę iść tym samym krokiem, co zawsze, w takim samym czasie dwadzieścia kroków. Tak odmierzam odległość. Ja pójdę za szybko lub za wolno, to na nie wpadnę-powiedziałam zgodnie z prawdą-Albo jak zrobię większe lub mniejsze kroki. Ale ty je widzisz. I możesz na podstawie wzroku odmierzyć odległość rzeczywistą. Dla mnie jest ona tylko iluzją.
-Musi ci być ciężko-powiedział.
-Przyzwyczaiłam się.
-Nie chciałabyś tego zmienić?-spytał.
-No nie za bardzo. To tak jakbyś zaproponował Francuzowi, aby nauczył się Włoskiego, bo tak będzie dla niego lepiej. Wyśmieję cię i poda za głupca. Bo dla niego ten język jest lepszy. A ja nie znam innego świata. A raczej nie pamiętam. I chcę, by tak zostało-odpowiedziałam.
-Ale gdybyś miała możliwość odzyskania wzroku, czy byś z niej skorzystała?-spytał Ross.
-Nie. Na dzisiejszy czas nie-odpowiedziałam twardo, na myśl o wydarzeniach z przeszłości.
-Ja bym chciał. Zobacz, to znaczy posłuchaj, mogłabyś zobaczyć jak wyglądam. Jak pani Thouse wygląda. I jak Vanessa wygląda. Ten doktor, którego znalazłem to obiecuje-powiedział Ross.
-Błagam cię skończ. I nigdy więcej mi tego nie proponuj-powiedziałam po czym wróciłam do klatki. Sama.
*Oczami Rossa*
Nie mogłem tego zrozumieć. Znalazłem doktora, który robi operację ze skutkiem gwarantowanym. Nie rozumiałem, czemu Lau nie chce iść na tę operację. Przecież mogła by znów widzieć i przestać się męczyć.
Dlatego postanowiłem porozmawiać z jej siostrą. Trzeba było tylko znaleźć namiary...
-Dzień dobry Pani Thouse-powiedziałem wchodząc do sklepu.
-Witaj Ross. Jak się miewasz?-spytała z przemiłym uśmiechem.
-Bardzo dobrze-odpowiedziałem odwzajemniając gest.
-A co u rodziców? Jak się miewają?-spytała.
-Oni też. Proszę pani. Jest sprawa... Ale delikatna-dodałem.
-Chodzi o Laurunię?-spytała z nieukrywanym zaciekawieniem.
-Poniekąd. Muszę się dowiedzieć gdzie pracuję, bądź mieszka jej siostra-odpowiedziałem.
-Jej siostra? A do czego ci jej siostra?-spytała.
-Mam do niej sprawę, która właśnie dotyczy Laury. Ale Lau nie może się o tym dowiedzieć. To bardzo ważne-odpowiedziałem.
-No dobrze. Zaraz ci napiszę-westchnęła. Grunt, że o nic więcej nie pytała...
***
Witam z powrotem!
Ale się stęskniłam :D 
Dziękuję, że na mnie czekaliście.
Zapraszam was jednak na mojego nowego bloga (piszę z tel więc po prostu podam link) follow-your-dream-raura.blogspot.com
Do nexta miśki :*